Z wypowiedzi minister rodziny Marlena Maląg dla tygodnika Sieci wyłania się pewna zmiana podejścia rządzących do koncepcji ilorazu rodzinnego. Ulga podatkowa zależna od liczby posiadanych dzieci najwyraźniej jest już tylko „ciekawą propozycją”, która „wymaga dokładnych analiz”. Jeszcze trochę i przyjmą do wiadomości, że iloraz rodzinny to zły pomysł.
Teraz iloraz rodzinny to już tylko ciekawa propozycja wymagająca dodatkowych analiz
Jeszcze niecały miesiąc temu przedstawiciele Zjednoczonej Prawicy zachwalali iloraz rodziny. Mowa o minister rodziny, pracy i polityki społecznej Marlenie Maląg oraz ministrze sportu Kamilu Bortniczuku. Iloraz rodzinny to z kolei specjalna ulga podatkowa za posiadanie dzieci. Im więcej dany obywatel ich posiada, tym większa by ona była. To przede wszystkim rozwinięcie obecnie funkcjonujących rozwiązań wspierających rodziny wielodzietne. Minister Bortniczuk możliwości wdrożenia takiego rozwiązania upatrywał w kwocie wolnej od podatku.
Na razie państwo, w rodzinie do 2+3 widzi tylko dwa podmioty – męża i żonę. Nie widzi dzieci. Moja propozycja na początek byłaby taka, żeby zaczęło dostrzegać także dzieci. W rodzinach 4+ to de facto funkcjonuje. (…), ale można by rozszerzyć to o rodziny z trojgiem dzieci. Taka rodzina miałaby 150 tys. zł kwoty wolnej. (…) Następnym krokiem mogłoby być objęcie rodzin z dwójką dzieci
Warto w tym momencie przytoczyć słowa Marleny Maląg z X Zjazdu Dużych Rodzin dotyczące tej właśnie kwestii.
Zależy nam na tym, aby docelowo – nie chcę podawać daty – przymierzyć się do wprowadzenia tzw. ilorazu rodzinnego, czyli proporcjonalnej ulgi w zależności od liczby dzieci (…) To rozwiązanie wydaje się najbardziej społecznie pozytywne, do tego, by rzeczywiście ulga na dzieci była adekwatna. To rozwiązanie jest już przeliczone; wiemy, ile kosztuje. Jego wdrożenie wymaga jednak przygotowania wielu mechanizmów. To kierunek, który chcielibyśmy przyjąć w przyszłości
Teraz w rozmowie z tygodnikiem Sieci minister Maląg uderza w nieco inne tony. Wygląda bowiem na to, że to rządzący jednak sobie tego nie przeliczyli tak dobrze.
To ciekawa propozycja, jednak wymagająca dogłębnych analiz. Skłaniamy się ku wszystkim rozwiązaniom, zwłaszcza dotyczącym prawa podatkowego, które będą przyjazne dla rodzin (…)
Wygląda na to, że rządzący policzyli koszt wprowadzenia nowej ulgi podatkowej już po fakcie
Czyżby rządzący doszli jednak do wniosku, że iloraz rodzinny to zły pomysł i teraz oswajają z tym faktem tę część elektoratu, której zdążyli już naobiecywać? To w gruncie rzeczy bardzo możliwe. Wynika to poniekąd z dalszej części wypowiedzi minister rodziny.
Wielokrotnie udowodniliśmy, że wsparcie rodzin to priorytet naszego rządu. Dziś z samych tylko programów 500 plus i Rodzinnego Kapitału Opiekuńczego rodzice mogą otrzymać od państwa 120 tys. zł na dziecko
Nie to żeby rządzący mieli cokolwiek przeciwko rozdawnictwu. To w końcu stanowi kluczowy filar rządów Zjednoczonej Prawicy. Problem tylko w tym, że w którymś momencie muszą się skończyć pieniądze. Bardzo możliwe, że ten moment mamy zresztą już za sobą. W końcu po latach prosperity przyszła dekoniunktura, świat zachodni zaś boryka się z szeregiem poważnych kryzysów naraz. Dotyczy to także naszego kraju. Mamy problem z inflacją, z surowcami energetycznymi, oraz te wynikające z zagrożenia dla światowego bezpieczeństwa, jakie niesie z sobą rosyjski imperializm. To wszystko oznacza wydatki.
Węgiel i gaz Polska za coś musi kupić. Budowa wielkiej armii i zakupy sprzętu wojskowego w Korei i Stanach Zjednoczonych również będą kosztować. Równocześnie rządzący starają się osładzać nieco obywatelom ten trudny okres poprzez wszelkiej maści obniżki podatków i dodatki. Takie jak na przykład dodatek węglowy czy wakacje kredytowe. Tego typu działania mają jednak drobną wadę: mogą dodatkowo sprzyjać wzrostom inflacji i wydłużyć walkę z nią o kolejne miesiące.
Czy w tej sytuacji rząd Prawa i Sprawiedliwości ma jeszcze pole manewru na kolejne rozdawanie pieniędzy? Jeżeli tak, to kosztem dalszego wzrostu zadłużenia państwa. Już teraz długi zaciągnięte przez PiS przyrównuje się do tych zaciąganych za czasów Edwarda Gierka.
Iloraz rodzinny to zły pomysł. Tylko co z tego?
Kontynuacja polityki demograficznej opartej o rozdawnictwo jest o tyle kłopotliwa, że w gruncie rzeczy nic z tej polityki nie wynika. Program Rodzina 500 Plus nie przyniósł trwałego wzrostu dzietności w Polsce. Równocześnie kosztuje nas jakieś 40 miliardów złotych każdego roku. Dla porównania: szacowany koszt dodatku węglowego wynosi zaledwie 11,5 miliarda złotych. Przy czym to na razie tylko jednorazowa inicjatywa, 500 Plus wypłacane jest zaś każdego miesiąca.
Minister Maląg dość trafnie zwraca uwagę na to, że rodziny z dziećmi w Polsce mogą liczyć na ogromne wsparcie ze strony rządu. W grę wchodzą liczne dodatki, ulgi podatkowe, bony turystyczne, a nawet dostęp do specjalnych rodzinnych obligacji skarbu państwa dostępnych wyłącznie dla beneficjentów 500 Plus. Postawmy sprawę jasno: w Polsce redystrybucja pieniędzy następuje od bezdzietnych do dzieciatych, niezależnie od tego, jakie dochody dana strona posiada. Tymczasem zapaść demograficzna trwa w najlepsze.
Dlatego zdrowy rozsądek podpowiada, że iloraz rodzinny to zły pomysł. To w końcu sytuacja niczym z cytatu przypisywanego, prawdopodobnie błędnie, Albertowi Einsteinowi: „szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”. Tyle tylko, że świat polityki i zdrowy rozsądek niekoniecznie idzie w parze.
Przed nami w końcu rok wyborczy. W wyborach parlamentarnych zdecydują się losy Zjednoczonej Prawicy. Rządzący mają bardzo konkretne powody, by chcieć za wszelką cenę utrzymać stanowiska i immunitety. Czym wobec tak poważnego priorytetu są kolejne miliony budżetowych pieniędzy wydane na kolejną cegiełkę rekordowego polskiego socjalu? To przecież nie są pieniądze polityków, lecz państwa. Można się spodziewać, że kampania wyborcza przyniesie kolejne postulaty socjalne. Zwłaszcza że z PiS na populizm ściga się także opozycja. Iloraz rodzinny całkiem nieźle się w tę konwencję wpisuje.