Trwa w najlepsze ogólnopolska histeria związana z dopuszczeniem przez Komisję Europejską do spożycia mąki ze świerszczy. Wiceminister rolnictwa przekonuje wręcz, że to początek „walki, wojny żywieniowej”. Prawa strona sceny politycznej deklaruje chęć obrony mięsa na talerzach Polaków niczym niepodległości. Wielka wojna żywieniowa to jednak pic na wodę. Chodzi wyłącznie o zbliżające się wybory.
Zdrowy rozsądek nie ma zbyt wiele wspólnego z polską sceną polityczną
Myślałby kto, że rządzący dadzą sobie już w końcu spokój z tym jedzeniem owadów. W końcu żadna racjonalna przesłanka nie uzasadnia takiej skali bicia piany. Nikt posiadający realną siłę sprawczą nie zamierza zakazywać Polakom konsumpcji mięsa. Komisja Europejska, podobnie jak Konfederacja i politycy PiS, chce dodatkowego oznakowania produktów spożywczych zawierających w środku owady. To zresztą całkiem niezły, bardzo racjonalny pomysł. O co się więc spierać?
Niestety, naszym politykom kompletny absurd sytuacji jakoś nigdy w niczym nie przeszkadzał. Mieliśmy więc polityków Zjednoczonej Prawicy wrzucających do mediów społecznościowych zdjęcia z pałaszowania steków wyraźnie droższych od słynnych ośmiorniczek w szafranie. Przynajmniej płacili za te happeningi ze swoich pieniędzy. Teraz okazuje się, że czeka nas wielka wojna żywieniowa. Przynajmniej tak sugerował wiceminister rolnictwa Krzysztof Ciecióra w wywiadzie dla Polskiego Radia Łódź.
Ściślej mówiąc, wiceminister stwierdził, że publiczna dyskusja o jedzeniu owadów lub masowego włączenia ich do przetwórstwa żywnościowego to początek „walki, wojny żywieniowej”. Dyskusja ta toczyć się ma na poziomie Unii Europejskiej. Tymczasem politycy Zjednoczonej Prawicy, jak deklaruje Ciecióra, zamierzają „bronić tradycyjnych wartości żywieniowych i wolności wyboru jedzenia”.
O jakiej konkretnie unijnej dyskusji wspomina wiceminister rolnictwa?
Próbuje się zmieniać trendy. Myślę, że ta debata jest dopiero przed nami
Ciecióra zwrócił także uwagę na to, że spodziewa się agresywnej kampanii na rzecz spożywania owadów i produktów z nich zrobionych. Wszystko dlatego, że jego zdaniem „Wywrócenie wartości, jeśli chodzi o dietetykę, na Zachodzie staje się już poważnym elementem dyskusji”. Żadnego wpychania Polakom owadów na talerz nie ma, ale wiceminister rolnictwa spodziewa się, że takie próby będą. Stąd wielka wojna żywieniowa. Prawdę mówiąc, mógłbym wskazać zupełnie inną przyczynę jej wywołania.
Wielka wojna żywieniowa jest potrzebna PiS do uratowania władzy
Warto przypomnieć, że pierwsza temat dopuszczenia owadów do spożycia podniosła Konfederacja. Przedstawiciele tej partii rzeczywiście próbowali uderzać w te same tony, w które dzisiaj wali obóz rządzący. Ostatecznie wpadli na pomysł z oznakowaniem żywności z owadami, już realizowany przez Komisję Europejską. Wciąż prowadzą antyowadzią narrację, ale w przestrzeni medialnej zostali wyraźnie przekrzyczani przez polityków partii rządzącej.
Zjednoczona Prawica rzuciła się na jadalne świerszcze dopiero w momencie, gdy dziennikarze Dziennika Gazety Prawnej opublikowali 14 lutego tekst pt. „Trzeba jeść mniej mięsa i pozbyć się aut. Klimatyczne zaciskanie pasa w stolicy„. Chodzi o rekomendacje naukowców z brytyjskiego Leeds dla europejskich samorządowców. Słynne deklaracje CP40 mają jednak 4 lata i stanowią typowy przykład intencyjnej makulatury urzędniczej tworzonej w ramach wyrażenia swoich dobrych chęci. Tego typu dokumenty nie mają żadnej mocy prawnej i właściwie nie mają większego znaczenia.
Dla PiS to jednak polityczne złoto. Teraz mogą uskuteczniać narrację, że „Trzaskowski zabierze Polakom kotleta„. Że PiS to mięsko, ziemniaczki i surówka a PO to larwy i świerszcze. Nie wspominając nawet o starej bajce o złej Unii, jeszcze gorszych Niemcach, oraz o dobrej, wszechwładnej Partii, która nie pozwoli „Brukselczykom” zamachiwać się na tradycyjną polską kuchnię. Mnie wszystko jedno, ale nie sposób nie zauważyć, że wielu Polaków na samą myśl o zjedzeniu owada dostaje odruchów wymiotnych. To przecież uwarunkowanie kulturowe, które jest głęboko w naszym społeczeństwie zakorzenione.
Oczywiście w praktyce to rząd premiera Mateusza Morawieckiego wspiera hodowlę owadów w Polsce. Jeszcze w grudniu TVP zachwalała walory zdrowotne konsumpcji owadów, zanim doszło do „cudownego” odwrócenia narracji. Pięć lat temu na łamach prorządowego tygodnia wSieci (dzisiaj: Sieci) Marta Kaczyńska zachwalała „powrót do antycznych tradycji”. Nie wspominając nawet o sproszkowanych czerwcach dodawanych do produktów spożywczych, o których nie trzeba jakoś szczególnie informować konsumenta. Podejrzanie dużo proowadzich postaw jak partię, która chce bronić przed nimi polskie stoły.
Rządzący mają naprawdę fatalne zdanie o zdolnościach poznawczych własnych wyborców
O co w tym wszystkim chodzi? O wybory i o nic więcej. Nie jest tajemnicą, że Prawo i Sprawiedliwość poświęciło sporo wysiłku w statystyczne rozpracowanie własnego elektoratu. Najwyraźniej wyszło im, że mają do czynienia ze skończonymi idiotami, których należy mobilizować przez straszenie ich jakimiś zmyślonymi problemami. Co rusz wywołują w tym celu jakąś sztuczną moralną panikę. Czy jak kto woli: stawiają społeczeństwu chochoła za chochołem.
Mieliśmy więc uchodźców roznoszących choroby i gwałcących krowy, czy trwającą cały cykl wyborczy nagonkę na środowiska LGBT. Teraz okazało się, że straszenie wyborców Niemcem nie przynosi rządzącym spodziewanych rezultatów. Równocześnie zbliżają się wybory parlamentarne 2023, których wynik zdecyduje o tym, czy polityczne książątka z partii rządzących dalej będzie stać na najlepsze steki i inne przywileje władzy. Stąd cała ta wielka wojna żywieniowa z owadami.
Że to wszystko nieprawda? Nic nie szkodzi. Wyborcy przecież nie będą szukać informacji na portalu Komisji Europejskiej. Nie mają też zwykle pojęcia o tym, jakie kompetencje mają samorządy w Polsce, a jakich nie mają. Istnienie koszenili dopiero zaczęło się przebijać do szerszej świadomości społeczeństwa. Niewielu zada sobie też trud, by sprawdzić, że mąka ze świerszczy jest horrendalnie wręcz droga. Kilogram sproszkowanych owadów może kosztować prawie 560 zł.
Wyborcy wszelkie niezbędne informacje znajdą w serwisach informacyjnych rządowej telewizji. Innymi nie mogą ufać, bo to przecież niemieckie media, prawda? O tym, czy politycy PiS mają rację, oceniając własnych wyborców tak nisko, dowiemy się już jesienią.