Jeśli polska scena polityczna nagle się nie odmieni, to już 10 maja będziemy mieli wybory prezydenckie. Tylko czy powinniśmy wziąć udział w głosowaniu, co do którego wiadomo, że będzie nieuczciwe? Donald Tusk przekonuje, że bojkot wyborów wynika z przyzwoitości. Można by mu nawet uwierzyć – gdyby nie cały kontekst polityczny.
Donald Tusk jest przewodniczącym Europejskiej Partii Ludowej – dlatego jego niedawne oświadczenie jest ważne
Nie sposób bagatelizować oświadczenia Donalda Tuska w sprawie majowych wyborów. Owszem, jako polski polityk były premier stanowi właściwie relikt pewnej minionej epoki. Wciąż jednak jest przewodniczącym Europejskiej Partii Ludowej – największej i najważniejszej frakcji z Parlamencie Europejskim.
Tusk przekonuje, że nie weźmie udziału w majowych wyborach prezydenckich z trzech powodów. Uważa, że nie będą to wyboru w sensie ustrojowym, ponieważ nie będą ani wolne ani równe. Co więcej, zmiany w kodeksie wyborczym zostały wprowadzone w sposób zgodny z konstytucją. Nie wspominając nawet o zmasowanej propagandy uprawianej przez tak zwane media publiczne. Oczywiście podporządkowanej wyłącznie interesom partii rządzącej.
Drugi powód to absolutny brak zaufania dla rządzących. Były premier nie wspomina w swoim oświadczeniu o wszystkich naturalnych powodach dla których obywatel może nie ufać władzom swojego państwa. Skupia się raczej na sprzecznych komunikatach wydawanych przez rząd. Skoro rząd zamraża gospodarkę i zakazuje wstępu do lasu i jednocześnie cały czas przekonuje, że akurat wybory są zupełnie bezpieczne, to coś tu nie gra.
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że jeśli wybory prezydenckie odbędą się w maju, to nie będą one uczciwe
Wreszcie Donald Tusk stwierdził coś bardzo kontrowersyjnego:
Ja jestem absolutnie przekonany, że taka zwykła ludzka przyzwoitość nie pozwala nam uczestniczyć w procederze, który przygotował nam minister Sasin i PiS na zlecenie Jarosława Kaczyńskiego. Byłoby to chyba nieuczciwe wobec nas samych, wobec Polski, wobec tych, którzy walczyli o uczciwe i wolne wybory
Z byłym premierem polemizował jeden z kontrkandydatów urzędującego prezydenta, Szymon Hołownia. On z kolei przekonuje, że Tusk „zakłada nam etycznego nelsona„. Jednocześnie sam jest zdania, że w tej sytuacji bojkot wyborów w żadnym wypadku nie jest akceptowalnym rozwiązaniem. „Jeśli staje się do nierównej walki, by uratować z rąk ustrojowych bandytów, coś co się bardzo kocha, Polskę, to inaczej definiujemy przyzwoitość”
Co do samej oceny stanu faktycznego w jakim się wszyscy znajdujemy trudno mieć wątpliwości. Zdaniem OBWE wybory prezydenckie w Polsce nie będą demokratyczne. Podobnego zdania jest 400 wykładowców prawa na polskich uczelniach uważających, że wizja głosowania zaprezentowana przez Prawo i Sprawiedliwość będzie sprzeczna z prawem. Nawet szef Państwowej Komisji Wyborczej uznał, że nie uda się przeprowadzić wolnych wyborów. Jak jest jednak z tą przyzwoitością?
Bojkot wyborów to najlepszy możliwy prezent dla Jarosława Kaczyńskiego
Nie ma najmniejszej wątpliwości co do tego, że Jarosław Kaczyński chce mieć swoje wybory Andrzeja Dudy na prezydenta. Prezesa PiS w najmniejszym stopniu nie interesuje legitymacja głowy państwa do sprawowania urzędu. Nie wspominając o godności tegoż. Pokazał to dobitnie upokarzając urzędującego prezydenta gdy Andrzej Duda podpisał ustawę przyznającej rekompensatę dla TVP. To samo zresztą dotyczy innych konstytucyjnych organów państwa. Takich jak chociażby Trybunał Konstytucyjny czy Sąd Najwyższy.
Dopóki Jarosław Kaczyński wciąż będzie mieć w pałacu prezydenckim osobę, która podpisze to co mu Prezes każe, dopóty będzie zadowolony. Nieważne ilu Polaków zagłosuje na Dudę, dla Prawa i Sprawiedliwości nie ma to żadnego znaczenia. Jedyne co się w tym przypadku liczy to określony rezultat umożliwiający dalsze sprawowanie władzy przez partię rządzącą.
Owszem, żeby przeprowadzić te nieszczęsne wybory, obecna władza jest gotowa omijać, naginać a czasem wręcz łamać prawo – skoro nie może już go sobie zupełnie swobodnie tworzyć. Nie trzeba być wybitnym konstytucjonalistą, żeby dostrzec, że nazwa „Prawo i Sprawiedliwość” stała się swoistą autoironią. To środowisko chyba nigdy nie przejmowało się formami prawnymi, gdy w grę wchodził jakiś określony cel do zrealizowania.
Rządzący od lat „reformowali” wymiar sprawiedliwości między innymi po to by zyskać kontrolę nad procesem wyborczym
To z kolei oznacza, że bojkot wyborów jest tak naprawdę jedynie ułatwieniem rządzącym stojącego przed nimi zadania. Jeśli do głosowania faktycznie dojdzie – co w tym momencie wcale nie jest takie pewne – to bez głosów wyborców opozycji wybory wygra Andrzej Duda. Zgodnie z planem. Jeżeli kandydat obozu władzy wygra w pierwszej turze, to PiS sobie stworzy legitymację w swoim alternatywnym świecie przekazu mediów rządowych.
Że wybory są bezprawne, a więc ich wynik nie powinien mieć znaczenia? My to wszyscy w zasadzie wiemy. Problem w tym, że rządzący wykorzystają instrumenty prawne, by zapewnić sobie jakąś „podkładkę”. Pamiętajmy, że niedługo kierowanie Sądem Najwyższym będzie mógł przejąć sędzia wskazany przez obecnego prezydenta.
To o tyle ważne, że rozpatrywaniem protestów wyborczych zajmuje się Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych – jedna z tych dwóch uznawanych za przyczółki obozu rządzącego w tym sądzie. Jakieś wątpliwości natury konstytucyjnej? Trybunał Julii Przyłębskiej orzeknie cokolwiek Prezes sobie zażyczy. Tak samo jak to było z niedawną uchwałą Sądu Najwyższego. PiS się nie cofnie, jeśli będzie miał przyzwoity wynik wyborczy w garści. Dlaczego miałby? Bo to nieprzyzwoite?
Nie da się wygrać z PiS przyzwoitymi gestami, tam samo jak wygra się w szachy z gołębiem
Jest jednak jedna rzecz, której Prawo i Sprawiedliwość zrobić nie jest w stanie. Pomimo upartyjnienia całej procedury wyborczej, rządzący nie mogą sfałszować tych wyborów. PiS to nie utrwalająca się właśnie władza ludowa. Sfałszowanie wyborów w kraju członkowskim Unii Europejskiej byłoby dla Jarosława Kaczyńskiego przekroczeniem Rubikonu. Przy polityce zagranicznej opartej wyłącznie o Stany Zjednoczone byłby to dla jego partii praktycznie koniec.
Co więcej, zdolności organizacyjne rządzących są na tyle wątpliwe, że można śmiało założyć, że żadne sfałszowanie wyborów nie wchodzi w grę. Bądźmy poważni – skoro nie są w stanie zorganizować wyborów korespondencyjnych wyborów prezydenckich bez strzelania sobie w stopę co chwila, to tym bardziej nie są w stanie przeprowadzić oszustwa wyborczego na tak wielką skalę. I to jeszcze tak, żeby się zaraz nie wydało.
Jeżeli więc do wyborów 10 maja dojdzie, to jedynym sposobem na pokrzyżowanie szyków Prawu i Sprawiedliwości jest pokonanie w nich Andrzeja Dudy. Bojkot wyborów może i faktycznie jest przyzwoitym gestem. Cóż jednak z tego, jeśli to jednocześnie gest pusty?
Można wręcz powiedzieć, że próba grania z Prawem i Sprawiedliwością za pomocą cywilizowanych metody przypomina przysłowiowe szachy z gołębiem. Nieważne jak dobrym jesteś szachistą, ptak i tak poprzewraca figury, nabrudzi na szachownicę a potem bardzo zadowolony z siebie będzie święcie przekonany że właśnie wygrał.
Nawiasem mówiąc, doświadczenie reżimów autorytarnych uczy, że bojkot wyborów przez opozycję praktycznie nigdy nie stanowi skutecznej metody walki politycznej. Jest co najwyżej eleganckim gestem, który ładnie wygląda za granicą.
Bojkot wyborów dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Platformy obywatelskiej to jedyny sposób by zachować twarz
Nie znaczy to jednak, że Donald Tusk robi coś niewłaściwego kierując takie a nie inne oświadczenie. Wręcz przeciwnie. Stanowiska szefa Europejskiej Partii Ludowej należy odczytywać przede wszystkim jako skierowane do rządzących ostrzeżenie. Reszta Europy patrzy na wybory prezydenckie w Polsce i widzi co się dzieje.
Niestety, nie można tego samego powiedzieć o postawie Platformy Obywatelskiej, która niby robi dokładnie to samo. Kandydatka tej partii, Małgorzata Kidawa-Błońska również zapowiada, że nie weźmie udziału w tych wyborach. Tyle tylko, że jej bojkot wyborów korespondencyjnych ma ograniczony zakres – bo kandydatury nie wycofa. Warto przy tym zauważyć, że kontrkandydaci ani myślą iść za przykładem wicemarszałek Sejmu.
To już nie jest gest przyzwoitości a czysta kalkulacja polityczna. Czy raczej: desperacka próba zachowania twarzy przez Platformę. Nie da się ukryć, że kandydatura Małgorzaty Kidawy-Błońskiej obecnie w sondażach poparcia dołuje mniej-więcej od wybuchu epidemii. W tej chwili jej uśredniony wynik w drugiej połowie kwietnia jest najgorszy z szóstki liczących się kandydatów.
W takim wypadku tylko bojkot wyborów pozwala Platformie uniknąć kompromitacji. Dzięki temu żałosny, jak na główną siłę opozycyjną, wynik tej partii da się wytłumaczyć – „przecież to nie były wybory, my je zbojkotowaliśmy”. Jednocześnie Małgorzata Kidawa-Błońska nie zamyka sobie drogi na wypadek, gdyby wybory jednak nie odbył się w maju.