Czy może Pan spróbować nie umrzeć? Na Dolnym Śląsku trzeba czekać nawet 10 minut na zgłoszenie dyspozytora

Zdrowie Dołącz do dyskusji (646)
Czy może Pan spróbować nie umrzeć? Na Dolnym Śląsku trzeba czekać nawet 10 minut na zgłoszenie dyspozytora

Likwidacja wielu dyspozytorni – a co za tym idzie, zmiana systemu – sprawiają, że na Dolnym Śląsku na połączenie można czekać nawet do dziesięciu minut. Szkoda, że nie dodali do tego uspokajającej muzyczki, na pewno pomoże ona umierającemu. 

O koszmarnym stanie połączeń z dyspozytorniami donosi ostatnio Gazeta Wrocławska. Pacjenci, którzy wzywają karetkę pogotowia muszą uzbroić się w cierpliwość i spróbować nie umrzeć, zanim ktokolwiek odbierze telefon. To może, rzecz jasna, skończyć się bardzo poważnymi konsekwencjami.

Wszystko wina tego, iż na całym Dolnym Śląsku zostały tylko dwie dyspozytornie – jedna we Wrocławiu, a druga w Legnicy. Liczby te są jeszcze bardziej ponure, kiedy zestawi się je w następujący sposób: mamy piętnaście stanowisk dla 2,9 miliona osób zameldowanych na Dolnym Śląsku. A co z przyjezdnymi? Pracującymi na czarno? Gazeta Wrocławska porównuje ten stan rzeczy z województwem wielkopolskim, gdzie stanowisk jest dwadzieścia dwa, dyspozytorni pięć, a zameldowanych – 3,5 miliona. To w dalszym ciągu bardzo niewiele.

Jest pan piętnasty w kolejce, proszę czekać…

Poruszając się dalej w temacie liczb: liczba połączeń z numerem 999 wzrosła bardzo mocno w ostatnich latach. W samym tylko Wrocławiu powiększyła się z 27-29 tysięcy miesięcznie do aż 64 tysięcy. Z kolei w Legnicy liczba ta wzrosła z siedmiu do osiemnastu tysięcy. Tymczasem liczbę stanowisk dyspozytorskich zwiększono o zaledwie trzy w dwóch miejscach. Na tragiczny efekt nie trzeba długo czekać, ludzie muszą czekać na połączenie w momencie, gdy próbuje się na karetkę dodzwonić nawet i dwadzieścia innych osób. Dziewięć stanowisk na 1,9 mieszkańców samego Wrocławia jest dopiero wierzchołkiem góry lodowej. Mówimy tu o województwie, w którym nie ma tygodnia, żeby nie doszło do wypadku na słynnej A4.

Zmniejszona liczba dyspozytorni oznacza, że pozostałe muszą obsługiwać większą liczbę powiatów niż dotychczas. To zaś prowadzi do bardzo ryzykownych sytuacji.

Dyspozytor, Dolny Śląsk, przepis na katastrofę

Jakby tego było mało, spora ilość połączeń przychodzących odbija się na samych dyspozytorach, którzy są skrajnie wyczerpani, fizycznie i psychicznie, niewiele brakuje, by przynosili zwolnienia lekarskie. Mają trudność, by wyjść nawet na pięć minut do toalety. Sami przyznają, że system mógłby być dużo lepszy. W niektórych powiatach granicznych karetki mogą przyjechać ze znajdujących się znacznie bliżej miejscowości z innego województwa (np. opolskiego), ale trzeba najpierw o nie poprosić. To jednak działa w miarę dobrze.

Problem ma zostać zniwelowany dzięki zwiększeniu liczby dyspozytorów z 5 do 6 w Legnicy oraz z 7,5 do 9 we Wrocławiu. Czy to jednak pomoże przy niespełna trzech milionach zameldowanych mieszkańców? Wątpliwe. Będzie musiało dojść do większej tragedii, by urząd wojewódzki zauważył, że przez przez tak małą ilość etatów zaczynają ginąć ludzie. Potem wszyscy będą załamywać ręce i pytać, czy tego było można uniknąć. Oczywiście, że tak.