Wbrew temu co może się wydawać, użycie tzw. printscreena, w celu przekazania jakichś treści chronionych prawem autorskim dalej świadczy o naruszeniu tego prawa. Sąd stwierdził, że printscreen nie jest cytatem – donosi „Rzeczpospolita”.
Stan faktyczny
W ogromnym skrócie i uproszczeniu, pewien fotograf zrobił modelkom zdjęcia i umieścił je na portalu, którego nazwa rozpoczyna się literą „M” (MaxModels?). Zdjęcia były podpisane przez autora i tylko w tym portalu zamieszczone. Redakcja portalu X skorzystała z tych zdjęć, umieszczając je w swoim wpisie w formie screenshotów wspomnianego portalu. Fotograf zauważył, że jego dzieło jest powielane bez jego woli i wiedzy. Wezwał autora wpisu do usunięcia opublikowanych materiałów oraz uiszczenia pewnej kwoty pieniędzy za zawinione naruszenie praw autorskich. Przedstawiciel portalu odmówił, co skłoniło fotografa do skierowania sprawy na drogę sądową.
Ciąg dalszy
Istota sporu opiewała na konieczności wyjaśnienia przez sąd, czy umieszczenie screenshota we wpisie na stronie internetowej mieści się w ramach dozwolonego użytku (prawa cytatu), o którym ustawodawca mówi w art. 29 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów oraz rozpowszechnione utwory plastyczne, utwory fotograficzne lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym celami cytatu, takimi jak wyjaśnianie, polemika, analiza krytyczna lub naukowa, nauczanie lub prawami gatunku twórczości.
Świadek, będący osobą związaną z pozwanym wyjaśnił, że zamieszone materiały były screenshotami, a nie zdjęciami. W związku z czym nie doszło do naruszenia praw autorskich powoda.
Finał sprawy
Sąd Okręgowy w Warszawie stwierdził, że materiały widoczne na screenshotach przedstawiały w zasadzie tylko zdjęcia, będące twórczością powoda. Zrzuty ekranu nie były w żadnym wypadku samodzielną całością. Finalnie sąd zasądził od pozwanego kwotę 6600 zł na rzecz powoda. Ze względu na to, iż redaktor problematycznego wpisu, dopuszczając się rażącego niedbalstwa, nawet nie zaznaczył kto jest autorem zdjęć, powodowi dodatkowo przysługują przeprosiny (zamieszczone na portalu przez 14 dni) i zadośćuczynienie w wysokości 2500 zł.
Pozwany wniósł apelację, jednak jedynym zarzutem, który został uwzględniony był okres czasu, przez który zamieszczone przeprosiny powinny być widoczne. Sąd Apelacyjny w Warszawie stwierdził, iż okres 7 dni jest wystarczający. Wyrok jest prawomocny.
Z pozoru sprawa wydaje się błaha i mało ciekawa, jednak moim zdaniem ma ona dosyć istotne rozstrzygnięcie. Screenshot’y wielu treści są rozpowszechnianie, bardzo często bez oznaczenia autora, chyba dlatego, iż intuicyjnie wydaje się nam, że tworząc zrzut ekranu kreujemy zupełnie nową treść. Jak się okazuje – nie zawsze tak jest.