Niedzielny zakaz handlu ma już rok i denerwuje wszystkich. Nie lubią go zarówno operatorzy wielkich marketów, jak i właściciele małych sklepików. Średnio zadowolony jest też rząd, a nawet… Kościół. Ale jest jeden bezapelacyjny zwycięzca. Handel na stacjach benzynowych rośnie jak na drożdżach.
Wymuszony przez „Solidarność” zakaz handlu chyba nikomu, poza oczywiście samą „Solidarnością” się niezbyt podoba. Nawet szef rządu w okrągłych słowach przyznaje, że to niewypał. Ponoć nawet księża często narzekają, że przez zakaz ludzie rzadziej wybierają się na niedzielne spacery – a przez to rzadziej trafiają do kościołów i dają na tacę.
Gdyby wskazać jednak głównego wygranego na nowym przepisie, to można odruchowo odpowiedzieć: sieć Żabka. W końcu jej punkty są często „placówkami pocztowymi”, więc zazwyczaj mogą być otwarte w ostatni dzień tygodnia. Ale jest większy wygrany.
Handel na stacjach kwitnie. Efekt zakazu
Wygranym są oczywiście stacje benzynowe. Niby można się było tego spodziewać, ale teraz zobaczyliśmy liczby – i one naprawdę robią wrażenie. Otóż z badania Nielsena dla „Rzeczpospolitej” wynika, że stacje sprzedały w 2018 r. niemal o 24 proc. więcej żywności i chemii gospodarczej niż rok wcześniej.
Z tego samego badania wynika, że nieźle z zakazem poradziły sobie też średnie sklepy spożywcze (wzrost o 12 proc.) oraz dyskonty (w górę o 7,4 proc.). Jednak już na minusie są zarówno małe sklepy, jak i kioski, supermarkety oraz hipermarkety.
Co ciekawe, Nielsen zapytał też, czy Polacy spędzają przez zakaz więcej czasu z rodziną. I aż 63 proc. odpowiedziało, że spędza z bliskimi dokładnie tyle samo czasu co wcześniej…
Liczby mówią jasno: zakaz nie ma sensu
To, że handel na stacjach kwitnie, było do przewidzenia. Chociaż trzeba przyznać, że przy stacjach nie zaczęły powstawać masowo małe supermarkety – a takie zapowiedzi rok temu się pojawiały.
Jednak najnowsze dane mówią wprost, że Polacy ciągle chcą kupować w niedziele. Ponieważ nie mogą tego robić w większości sklepów, wybierają znacznie droższe stacje benzynowe. Ich portfele zatem chudną, zyskują natomiast wielkie koncerny paliwowe, dla których sprzedaż produktów FMCG przecież wcale nie jest głównym biznesem. Tymczasem mali przedsiębiorcy cierpią – a i duzi zresztą też.
Widać więc doskonale, jak bardzo to wszystko jest postawione na głowie. Problem w tym, że w naszej rzeczywistości politycznej A.D. 2019 zdanie jednego związku zawodowego jest ważniejsze niż wola ludu. I niż zdrowy rozsądek.