W Trójmieście trwa regularna wojna między taksówkarzami. Pojedynki korporacji na ulicach Gdańska, Sopotu i Gdyni

Moto Na wesoło Dołącz do dyskusji (163)
W Trójmieście trwa regularna wojna między taksówkarzami. Pojedynki korporacji na ulicach Gdańska, Sopotu i Gdyni

„Złotówa”, „Oszust”, „Krętacz” – to tylko najdelikatniejsze określenia, jakie padają pod adresem taksówkarzy. Branża ta, od czasów PRL-u, kojarzy się (niesłusznie) z szarą strefą, a nagłaśniane negatywne działania przedstawicieli tego zawodu nasilają stereotypy. Trójmiejscy taksówkarze i ich mentalność.

Na portalu trójmiasto.pl ukazał się artykuł, który opisuje taksówkarskie realia na ulicach Trójmiasta. To, co można tam przeczytać – mrozi krew w żyłach i, niestety, potwierdza szereg stereotypów.

Trójmiejscy taksówkarze

Jeden z czytelników źródłowego portalu wskazał, że największym problemem, z jakim musi się borykać nie są wcale pijani lub agresywni klienci. Są nimi niestety inni taksówkarze. Ów czytelnik przesłał nawet do redakcji trójmiasto.pl dosyć wymowną wiadomość, z której treścią możecie się zapoznać poniżej

Konflikty pomiędzy taksówkarzami w Gdańsku i Sopocie to niestety smutna codzienność. Miasto jest podzielone na nieformalne strefy, gdzie mogą stawać poszczególni taksówkarze. Większość „dobrych” miejsc, gdzie można najwięcej zarobić zajęli tzw. „berety”, czyli taksówkarze nie jeżdżący w żadnej korporacji.

Za takie miejsca uznawane są m.in. postoje przed Złotą Bramą, miejsca po obu stronach ulicy Stągiewnej , przy hotelu Scandic  vis-a-vis Dworca Głównego, postój przy dworcu we Wrzeszczu, przy Galerii Bałtyckiej , przy Dworcu PKS , a w nocy również miejsca przy klubie Parlament i Bunkier.

Każda z tych lokalizacji jest obstawiona przez różne grupy taksówkarzy, którzy strzegą ich przed obcymi. Niemal za każdym razem pojawiają się też groźby karalne wobec kierowców spoza tej wąskiej grupy. Niestety zdarzają się też rękoczyny i uszkodzenia samochodów. Sam tego doświadczyłem.

Trójmiejscy taksówkarze i ich mentalność

Autor listu zaznaczył, że trójmiejska policja nie za bardzo chce zajmować się sprawami tego typu. Co więcej, środowisko, w którym obracają się trójmiejscy taksówkarze jest hermetyczne i, kolokwialnie mówiąc, każdy zna każdego. Nie dość, że kojarzą się z widzenia, to bardzo często doskonale znają wszelkie szczegóły z prywatnego życia swoich „współpracowników”.

Nie dość, że taksówkarze prowadzą wojny między sobą, to niektórzy w ogóle nie stosują się do obowiązujących przepisów. Urząd miasta unormował maksymalną cenę za kilometr w I-wszej strefie, która wynosi 4 zł/km. W odpowiedzi na takie regulacje znaczna część taksówkarzy, potwierdzając stereotyp o krętactwie, wyrobiło licencje w ościennych gminach, przez co omawiane przepisy ich nie obowiązują.

„Clash of clans”

Korporacje taksówkarskie trzymają się niczym rodziny a każdy, kto chce – jako niezrzeszony taksówkarz – prowadzić swoją działalność, jest przez niektóre dosyć brutalnie „sprowadzany na ziemię”. Jak wcześniej wspomniałem, wyzwiska i groźby to chleb powszedni.

Niektórzy w Polsce próbują z tym walczyć, jak szczeciński „Taxi Złotówa” (i chwała mu za to!), ale bardzo często przypomina to walkę z wiatrakami. Okupioną zresztą ciągłym zagrożeniem, groźbami i idiotycznymi prowokacjami ze strony przedstawicieli „silniejszych graczy”.

Nie chcę tutaj oczywiście wrzucać wszystkich do jednej grupy. Wśród taksówkarzy są również ludzie uczciwi, uprzejmi i profesjonalnie wykonujący swój zawód. Jednak charakter pracy i dosyć ograniczone możliwości zarobku u niektórych osób powodują uciekanie się do mało legalnych i amoralnych sposobów na podwyższenie swoich dochodów. Tę sytuację doskonale pokazuje popularna swego czasu nagonka na Ubera.