Jesienny lockdown jest możliwy. Zamrażanie gospodarki – połączone zapewne ze wsparciem ze strony państwa – nie do końca wydaje się rozsądne. Szczególnie w obliczu rosnącej dziury budżetowej, która już wynosi ponad 100 mld zł.
Jesienny lockdown jest możliwy
Jak wskazywałem we wpisie, którego przedmiotym było to, jak wygląda Polska na tle świata w kontekście koronawirusa, rodzimy wiosenny lockdown był zasadniczo bezsensowny. Nie chodzi tutaj o jakieś teoretyczne dywagacje, a faktyczne dane, zgodnie z którymi efekt nie został osiągnięty. Liczba zakażeń utrzymuje się u nas na wysokim poziomie, a efekty lockdownu odczuwamy nawet dzisiaj.
Kilka dni temu pojawiły się informacje, że dziura budżetowa wynosi ponad 100 mld zł, inflacja rośnie (może nie znacznie, ale jednak), a problemy z zatrudnieniem dotknęły wielu Polaków. Lockdown – w polskim wydaniu – po prostu się nie sprawdził. I nie chodzi tu o to, że nie wolno podejmować zdecydowanych reakcji. Trzeba, ale – na co wskazują badania – muszą być one bezpośrednio skorelowane z sytuacją epidemiczną, czyli – upraszczając – muszą być adekwatne.
Ciągle wysoka dobowa liczba stwierdzonych zakażeń nakazuje zastanowić się nad przyszłością działań rządzących. Druga fala zakażeń prognozowana jest na jesień (połączona z epidemią grypy), a szczepionki jeszcze nie ma. Pojawiły się więc plotki, według których jesienią miałby miejsce kolejny lockdown. Wiceminister zaznacza, że nie jest to bynajmniej wykluczone.
Znowu nas zamkną?
„Interia.pl” przywołuje słowa wiceministra finansów Piotra Patkowskiego, który nie wyklucza jesiennego lockdownu. Stwierdził on, że zamrożenie gospodarki może powrócić jesienią, mimo świadomości, że byłoby to dramatyczne w skutkach zarówno dla pracowników, jak i przedsiębiorców.
Wiceminister wskazał:
Nie możemy w 100 proc. wykluczyć drugiego lockdownu na takim samym poziomie jak wiosną
Dodał jednak od razu, że bardziej prawdopodobny jest „racjonalny lockdown”. Ten z kolei polegać by miał na wygaszaniu odpowiednich sektorów gospodarki, na przykład w powiązaniu z sytuacją epidemiczną. Takie rozwiązanie jest racjonalne. NIe różni się jednak wiele od obecnej sytuacji – niektórzy przedsiębiorcy w strefach żółtych, czy czerwonych, mają znacznie utrudnioną działalność.
Wypowiedź wiceministra nie jest oczywiście przełomowa. Sprowadza się do prostego „może tak, a może nie”, natomiast sam fakt brania pod uwagę bezmyślnego scenariusza wiosennego pokazuje, że rządzący nie oceniają swoich działań negatywnie. Oczywiście, że „scenariusz włoski” się nie sprawdził, no ale nic dziwnego, skoro reakcja była maksymalnie surowa.
Przedwczesny i nieadekwatny lockdown oprócz skutków gospodarczych niesie za sobą inne zagrożenie. Społeczeństwo przestało wierzyć w wirusa. Skoro przy kilkudziesięciu chorych zamknięto lasy, a dzisiaj przy około tysiącu stwierdzonych zakażeń dziennie można w najlepsze rozbijać się po polskich plażach, nie przejmując się maseczkami, to wielu Polaków przestało przejmować się wirusem i nie zrozumie powrotu najcięższych obostrzeń.