Ministranci ze Stocka dają świadectwo: że nie można wierzyć we wszystko, co jest w internecie

Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (636)
Ministranci ze Stocka dają świadectwo: że nie można wierzyć we wszystko, co jest w internecie

Film „Tylko nie mów nikomu” poruszył Polaków. Dokument o pedofilii w Kościele, jak się można było spodziewać, przez niektóre środowiska został uznany za atak na tą instytucję. Na Twitterze pojawiło się wiele świadectw mających świadczyć o bezpieczeństwie rozmaitych form kościelnych aktywności dzieci i młodzieży. Tylko czy ministranci ze Stocka są wiarygodni?

Dokument o pedofilii w Kościele poruszył Polaków, na Twitterze odezwali się także byli ministranci

Nie wszystko, co znajdziemy w internecie jest prawdziwe. Żyjemy w czasach wszechobecnych fake-newsów, w których na każdym kroku trzeba uważać na rozmaitych trolli. Część to względnie niegroźni żartownisie, inni z kolei stanowią etatowych pracowników w służbie rozmaitych stronnictw politycznych, czy wręcz innych państw. Ktoś mógłby przypuszczać, że burza po opublikowaniu filmu „Tylko mi nie mów” nie będzie kolejną okazją dla fałszowania rzeczywistości. A jednak.

W tej chwili film „Tylko nie mów nikomu” ma 15 milionów wyświetleń w serwisie YouTube. Jak na Polskę to bardzo dużo. Polacy dyskutują o nim w domu, w pracy. Wydaje się, że zjawisko można już określić mianem „masowego” Nie jest to też pierwszy kamyczek do tego koszyczka – „Kler” Wojciecha Smarzowskiego także powodował podobne reakcje. Tylko czy cokolwiek się zmieni w postrzeganiu przez społeczeństwo sprawy molestowania dzieci przez duchownych?

Jak podaje portal Donald.pl, dokument braci Sekielskich uruchomił na Twitterze zadziwiająco dużo byłych ministrantów. Nie ma nic złego w tym, że takie osoby zabierają głos w dyskusji ważnej dla dużej części społeczeństwa – wierzącej, niewierzącej, świeckich i duchownych, polityków i wyborców. Mógłby to być wręcz głos bardzo cenny – gdyby nie kilka potencjalnie podejrzanych szczegółów.

Ministranci ze Stocka, czy prawdziwi ludzie chcący wziąć duchownych w obronę? Nie ma pewności

W wielu historiach pojawiają się, prawda, bardzo podobne elementy. I tak żaden z byłych ministrantów nigdy nie spotkał się z niegodnym zachowaniem ze strony żadnego księdza.  Okazji najczęściej było wiele: kolonie, Oaza, prace gospodarskie, wizyty na plebanii – a wszystko przez wiele lat posługi. Najczęściej było to osiem lat, czasem siedem, czasem jedenaście czy dwanaście. Czy jest w tym coś nieprawdopodobnego? W żadnym wypadku. Można śmiało założyć, że miażdżąca większość duchownych nie ma zupełnie nic wspólnego z molestowaniem dzieci – że żadnemu z tych księży podobne okropieństwa nigdy by nawet przez myśl nie przeszły. Nie powinno też dziwić, że byli ministranci chcieliby się wstawić za będącym pod obstrzałem Kościołem. Warte odnotowania jest, że te wypowiedzi nikogo nie atakują, starają się tonować nastroje.

Tyle tylko, że kilka spośród twitterowych świadectw miało zdjęcia profilowe wzięte ze Stocka. Czym jest Stock? Mowa o bazach darmowych zdjęć, które można wykorzystywać w internecie bez narażania się na zarzuty o naruszenie czyichś praw autorskich, czy wręcz dóbr osobistych. Skoro zaś zdjęcie zdecydowanie nie przedstawia osoby, która się nią posługuje jak swoim, to i całą wiarygodność konta można postawić pod znakiem zapytania. Ministranci ze Stocka w takim wypadku przestawialiby fałszywe świadectwo. Z całą pewnością, takiego zdania są przeciwnicy obozu Zjednoczonej Prawicy.

„Zapłakana kuzynka”, „nauczycielki w Starbucksie”, teraz Ministranci ze Stocka?

Pytanie brzmi: kto i w jakim celu? Nie był to z pewnością pierwszy przypadek wykorzystania płatnych trolli przez szeroko rozumianą prawicę. Przykładem może być strajk nauczycieli i „zapłakana kuzynka”, oraz „nauczycielki w Starbucksie”. Ktoś powielał dokładnie ten sam komentarz na różnych twitterowych kontach. Taki szkolny błąd nie tylko zdemaskował „specjalistów od marketingu politycznego”, ale także zniweczył budowany w ten sposób przekaz. Oczywiste łgarstwo naraziło na śmieszność oczywistych beneficjentów takiego posunięcia, a więc rządzących. Ministranci ze Stocka mogliby być po prostu powtórką z rozrywki – nieco bardziej dopracowaną, lecz wciąż dość łatwą do zdemaskowania.

Rządzący obecnie starają się pokazać, że walczą twardo z pedofilią. Mają w tym interes: zaraz wybory do europarlamentu a tego typu zamieszanie, choć niekoniecznie zaszkodzi samemu PiSowi, mogłoby wzmocnić te partie, które rządzący chcieliby widzieć jak najsłabsze. Nie chcą jednak uderzyć w Kościół – trudno mimo wszystko oczekiwać innego działania ze strony partii konserwatywnej. Podwyższenie wieku zgody, jednak do 16 lat, oraz zaostrzenie kar za przestępstwa pedofilskie to element tej strategii. Drugim, teoretycznie rzecz biorąc, mogłoby być wykorzystanie posiadanych zasobów medialnych właśnie do próby wygaszenia kotłujących się w społeczeństwie emocji.

Trolle internetowe są coraz powszechniejszym elementem walki politycznej, także w Polsce

Czy to na pewno Ministranci ze Stocka, a nie prawdziwe świadectwo prawdziwych ludzi? Przynajmniej jedno takie konto wygląda bardzo podejrzanie, to trzeba przyznać. Jeśli faktycznie to zaplanowana akcja płatnych trolli, trzeba przyznać, że ma pewne unikalne cechy. Do tej pory takie działania skupiały się raczej na sianiu chaosu, podsycaniu konfliktów w społeczeństwach, lub szczucie na określone grupy osób.

Tak na dobrą sprawę zaangażowane politycznie konta na rozmaitych czatach, forach czy w mediach społecznościowych są stare jak internet. Także trolling ma już bardzo długą historię. Nigdy wcześniej takie praktyki nie wpływały tak bardzo na politykę, jak  dzisiejszych czasach. Niestety, ludzie wierzą to, co prezentują im media. O ile są jeszcze skłonni zakwestionować przekaz telewizji czy prasy papierowej, o tyle głos „zwykłego człowieka, takiego jak oni sami” potrafi być traktowany bezkrytycznie. Dzisiaj kupić można wszystko – pozytywne opinie, „fanów”. W dawnych czasów wprost kupowano wyborców. Więc czemu nie „ministrantów”?