Premier zapowiada możliwy powrót obostrzeń. Obywatele nie zdali egzaminu, zakażeń jest coraz więcej (wczoraj padł nowy rekord), ale powtórzenie błędów z początku pandemii poskutkuje zapewne gigantycznym spadkiem politycznego poparcia.
Powrót obostrzeń. Czy jest możliwy?
Stało się. Wczoraj odnotowano rekord ilości dobowych zakażeń koronawirusem. Jak podaje Ministerstwo Zdrowia, to aż 615 przypadków, głównie na południu kraju.
Mamy 615 nowych i potwierdzonych przypadków zakażenia #koronawirus z województw: śląskiego (160), małopolskiego (133), mazowieckiego (95), łódzkiego (67), podkarpackiego (45), wielkopolskiego (27), opolskiego (17), pomorskiego (12), lubelskiego (11), lubuskiego (10),
— Ministerstwo Zdrowia (@MZ_GOV_PL) July 30, 2020
W związku z takim stanem rzeczy minister zdrowia wrócił z wakacji, a premier zapowiedział pewne działania. Sytuacja jest wszakże ciągle monitorowana, ale dzisiaj monitorowana jest bardziej niż zwykle. Premier wprost dał do zrozumienia, że możliwy jest powrót obostrzeń.
Zresztą taką retorykę zaprezentował również sam rzecznik rządu, Piotr Muller, który wskazał, że prawdopodobnie powróci kwarantanna po powrocie z zagranicy.
Co nas czeka?
Można jednak uznać, że przy wzroście zachorowań, który następować będzie w takim tempie, jak ma to miejsce teraz, powrót obostrzeń jest konieczny. I wydaje się, że rządzący mogą to zrobić na dwa sposoby. Pierwszy, rozsądny, oznaczałby powrót obostrzeń na konkretnych obszarach, maksymalnie w powiatach, w których zakażeń odnotowuje się najwięcej.
Rozsądne byłoby także podniesienie kar za „brak maseczek”, ale – trzymając się zasady legalizmu – musiałoby to zostać dokonane nie podniesieniem kar administracyjnych z 30 tysięcy do 300 tysięcy, a nowelizacją kodeksu wykroczeń bądź też uznaniem umyślnego niezasłaniania nosa i ust za przestępstwo.
Na ulicach i w sklepach powinno się pojawić więcej policji, która badałaby przestrzeganie obowiązku zasłaniania ust i nosa, szczególnie w miejscowościach turystycznych. Wiem, dowód anegdotyczny, ale jakiś czas temu przemierzając wzdłuż Karwię (koło Władysławowa, nad morzem) mijając prawdopodobnie kilkaset osób w jednym wielkim tłumie byłem jedyną osobą, która miała na twarzy maseczkę.
Sytuacja wygląda podobnie w zasadzie wszędzie. Nienoszenie maseczek stało się zasadą, a te są niechętnie wciskane na usta lub nos (najczęściej jedno z dwóch) jedynie po wejściu do sklepu – i to i tak nie zawsze. Ci bardziej cwani przebąkują na wejściu, że „mają astmę”, czy coś w tym stylu. Warto też zastanowić się nad koniecznością posiadania zaświadczenia lekarskiego, uprawniającego do niezasłaniania ust i nosa.
Powyższy scenariusz to po prostu lepsze egzekwowanie obecnych obostrzeń. Bez powszechnego zakazywania wydarzeń kulturalnych i sportowych, bez wprowadzania limitów w sklepach, bez dręczenia obywateli.
Opcja B, zła dla Polaków i zła dla PiS-u
Jest jeszcze druga droga – powrót najsurowszych obostrzeń, żeby „ukarać” polskie społeczeństwo. Niewykluczone, że czekać nas będzie powrót zakazu przemieszczania się (pewnie poza rodzinami na wakacjach), natychmiastowe zablokowanie (nawet plenerowych) koncertów, czy innych wydarzeń.
Powyższe, żeby nie spotkało się z wyjściem zbuntowanych ludzi na ulice musiałoby jednak dotknąć również wesel, rodzin na wakacjach, czy wiernych w kościołach i innych miejscach związanych z religią.
Surowe zakazy to niemalże pewne obniżenie poparcia wśród obywateli – Polacy nie lubią, jak się im coś nakazuje albo zakazuje. Szczególnie, że rządzący sami ambiwalentnie do zakazów podchodzili. Bezwzględny lockdown, który zaserwowano nam na początku pandemii, to opcja atomowa i niewątpliwie jednorazowa. Obywatele raz zrozumieją, drugi raz – na pewno nie. Tym bardziej, że byłoby to druzgocące dla gospodarki.
Wydaje się zatem, że rządzący będą „niestety” musieli zachować się po prostu w porządku. Pewne obostrzenia należy więc przywrócić na najbardziej narażonych na zakażenia obszarach. A na terenie całego kraju wdrożyć wzmożone kontrole i egzekwować prawo już obowiązujące.
I mam nadzieję, że tak to będzie wyglądało. Osoby stosujące się do zaleceń nie odczują różnicy. Z kolei ta nieodpowiedzialna część społeczeństwa będzie musiała szykować się na surową odpowiedzialność. I najpewniej będzie to odpowiedzialność administracyjna. Czyli kilkunastotysięczna kara nałożona przez urzędnika, którą zapłacić należy nawet wówczas, gdy się od niej odwoła.