Henryk Kowalczyk twierdzi, że środki z KPO niepochodzące z KPO popłyną do rolników

Finanse Państwo Dołącz do dyskusji
Henryk Kowalczyk twierdzi, że środki z KPO niepochodzące z KPO popłyną do rolników

Gazeta Wyborcza poinformowała o tym, że wicepremier i minister rolnictwa Henryk Kowalczyk twierdzi, że jest decyzja o uruchomieniu środków w ramach Krajowego Planu Odbudowy. Tyle tylko, że to nie są środki z KPO, a środki własne rządu. Ten odbierze je sobie później z pieniędzy unijnych. To oznacza jedno: zadłużanie państwa na potęgę.

Środki z KPO nie trafią na razie do Polski, więc rząd chce sięgnąć do pieniędzy państwa

Wygląda na to, że Zjednoczona Prawica chce zadłużyć Polskę jeszcze bardziej. Wicepremier i minister rolnictwa Henryk Kowalczyk podzielił się w liście do sołtysów radosną wiadomością. Doczekaliśmy się wreszcie decyzji o uruchomieniu środków w ramach Krajowego Planu Odbudowy. Czyżby Komisja Europejska stwierdziła, że nie ma sensu dociskać Polski w kwestii lekceważenia przez nasz rząd wynikającej z polskiej Konstytucji zasady praworządności? Do tej pory organom unijnym bardzo na tym zależało, zwłaszcza w kwestii upolityczniania sądownictwa.

Piekło jednak nie zamarzło, Unia Europejska ani myśli odpuścić Zjednoczonej Prawicy zawłaszczanie polskiego wymiaru sprawiedliwości. Gazeta Wyborcza zapytała wicepremiera Kowalczyka co miał dokładnie na myśli. Okazało się, że decyzji nie podjęła Komisja Europejska, lecz polski rząd.

Na rządzie zapadła decyzja, że teraz uruchomimy własne środki, potem je odbierzemy ze środków KPO

Wychodzi więc na to, że rząd uruchamia środki z KPO, które nimi tak naprawdę nie są. Zamierza po prostu wydawać pieniądze z budżetu państwa. Tyle tylko, że tych pieniędzy też nie ma. W końcu rozbudowane socjalne eldorado kosztuje. Podobnie jak wszelkiej maści tarcze antykryzysowe, wakacje kredytowe i dodatki węglowe. Cóż wiec zostaje? Odpowiedź na to pytanie jest jasna: dalsze zadłużanie państwa na potęgę.

Jest czego się bać. Dług publiczny Polski już w zeszłym roku na koniec pierwszego kwartału 2022 r. wyniósł 1 137 102,2 mln zł. Rząd Zjednoczonej Prawicy już zdążył zadłużyć Polskę dużo bardziej, niż zrobiła to ekipa Edwarda Gierka. Te wszystkie długi już teraz są kamieniem zawieszonym na szyi przyszłym pokoleniom. Wyobraźmy sobie teraz, co się stanie, gdyby rządzący chcieli zrekompensować sobie zamrożone środki z KPO właśnie w ten sposób.

Problem w tym, że tych pieniędzy nie ma. Pozostaje dalsze zadłużanie się na potęgę

Podstawowym problemem w takim rozumowaniu jest sama kwota, którą trzeba by sobie rekompensować. Środki z KPO to 23,9 mld euro dotacji i 11,5 mld euro pożyczek w ramach Funduszu Odbudowy. Przeliczając to na złotówki, wychodzi jakieś 168 miliardów złotych. Całość dochodów budżetów państwa w 2022 r. ma wynieść 263,6 miliardów.

Nikt oczywiście nie powiedział, że rządzący zamierzają wydać całą kwotę w ciągu jednego roku. Nie ulega jednak wątpliwości, że mówimy o astronomicznej wręcz sumie. Tymczasem wspomniana wyżej lista innych pilnych wydatków jest niekompletna. Polskę czekają intensywne zbrojenia związane z wojną w Ukrainie i faktem sąsiadowania ze zbójeckim państwem od północy i jego białoruską satrapią od wschodu. Rządzący chcą rozszerzyć dodatek węglowy o inne paliwa. Do tego dochodzi także przedłużenie tarcz antykryzysowych do końca roku.

Wydatkowaniem środków ma się zająć Polski Fundusz Rozwoju. Gazeta Prawna poinformowała o zawarciu stosownej umowy z rządem. Tymczasem mowa o funduszu, który służy rządzącym między innymi do wyprowadzania wydatków państwa poza budżet i poza kontrolę parlamentu. W przeciwnym wypadku zadłużanie się mogłoby w ogóle nie być możliwe.

Cały plan może się udać tylko wtedy, gdy Polska kiedyś dostanie unijne pieniądze

Kolejnym problemem z rekompensowaniem środków z KPO poprzez zadłużenie jest to, że środki z KPO trzeba rzeczywiście w końcu dostać. W tym celu rządzący musieliby odpuścić sobie dalsze próby zawłaszczenia wymiaru sprawiedliwości. Z pewnością nie pomogło im w tym wprowadzenie poprawek do ustawy naprawczej, którą prezydent Andrzej Duda uzgodnił z szefową Komisji Europejskiej. Miała przynieść akceptowalną dla Brukseli zmianę w Sądzie Najwyższym. Z tym jednak nie mógł się pogodzić minister sprawiedliwości i jego otoczenie.

Na pewno środki z KPO nie zostaną odblokowane dlatego, że rządzący podjęli nierealistyczne zobowiązania w kwestiach niezwiązanych z sądownictwem. Zapewne liczyli, że w ten sposób sprawią, że Komisja Europejska machnie ręką na sądownictwo. Po raz kolejny się przeliczyli. Nic dziwnego, skoro wszelkie próby wypracowania kompromisu z organami unijnymi są torpedowane przez samą Zjednoczoną Prawicę. Po raz kolejny: chodzi przede wszystkim o Solidarną Polskę. Dyplomacja w wykonaniu tej partii wygląda tak:

To Niemcy są sprawcami tego, że w Polsce nie ma środków z KPO. Pani von der Leyen jest i była zawsze ważnym politykiem niemieckim. W sposób jawny oszukała polskiego premiera i prezydenta. Polska jest okradana i wiodącą rolę w tym łupieniu Polski odgrywa polityka niemiecka, politycy niemieccy z Niemką von der Leyen na czele, to jest fakt

Środki z KPO to doskonały przykład nieudolnych prób pokonywania przez władzę problemów, które sama stworzyła. Niestety, próby te kosztują przede wszystkim Polskę. W rezultacie ucierpią na nich zwykli obywatele. Politycy zaś twierdzą, że działają w obronie suwerenności. Nie chodzi im jednak o suwerenność Polski, która nie jest zagrożona. Stawką w grze jest prawo rządu PiS do robienia z Polską, co mu się żywnie podoba.