Szpakowski powinien wylecieć z TVP pewnie w okolicy 1989 roku, ale odsuwanie go przed finałem było jak zwolnienie Brzęczka tuż przed Euro

Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (409)
Szpakowski powinien wylecieć z TVP pewnie w okolicy 1989 roku, ale odsuwanie go przed finałem było jak zwolnienie Brzęczka tuż przed Euro

Temat odsunięcia Dariusza Szpakowskiego od komentowania finału leżał mi na sercu od kilku dni, chciałem się nim nawet nieco szerzej podzielić z czytelnikami, natomiast miałem takie poczucie, że to chyba po prostu nie jest kwestia dla Bezprawnika.

Z pewnym jednak zdziwieniem przeczytałem dziś na łamach „Rzeczpospolitej” fatalny w treści felieton na ten temat. A ponieważ osobiście identyfikuję popularną „Rzepę” jako aktualnie naszego głównego rywala w kategorii serwisów prawno-społeczno-biznesowych, i oni o Szpakowskim napisali, w jakimś tam stopniu ośmiela mnie to, by jednak podjąć ten ciekawy dla mnie temat. Jak ktoś chce czytać dalej, to zapraszam. Jeśli nie – mieliśmy dziś wiele świetnych tekstów w bardziej „core’owej” tematyce.

Moje spotkania z Dariuszem Szpakowskim

Jak pojechałem do Warszawy na studia, to zdarzało mi się pisać półzawodowo o grach komputerowych. Po pierwsze – dlatego, że mnie to interesowało, nawet dziś mam w domu PlayStation 5, choć… szczerze mówiąc nie używam. Po drugie – bo mi za to płacili, dzięki czemu mogłem sobie kupować szybkie komputery, ładne ubrania i w miarę nowoczesne telefony. Bardzo polecam ten styl życia pani organizującej zrzutki na swoje przyjemności za pośrednictwem Twittera.

Redakcja, z którą wówczas współpracowałem – Gry-OnLine – wysłała mnie, bym zrelacjonował zawody w FIFA 08. Był zatem 2008 rok, dostałem do dyspozycji wynajętego kamerzystę, miałem tylko jedno zadanie: porozmawiać do kamery ze Szpakowskim i Szaranowiczem, wszystko było ponoć dogadane. To był dla redakcji bardzo ważny materiał, prapoczątki telewizji, która dziś ma milion subskrybentów na YouTubie. A ja z kolei miałem 19 lat i takie zadanie od poważnej redakcji traktowałem jako moje być albo nie być. Nie było opcji, że wrócę do domu z pustymi rękami.

Szczerze mówiąc ten styl życia też trochę polecam dzisiejszym 25-letnim dziennikarzom z dyplomem, którzy zgłaszają się do naszej redakcji, a potem rezygnują po dwóch dniach, bo nie chce im się wysłać maila z prośbą o komentarz jakiegoś urzędnika.

Wynajęty kamerzysta – jak się okazało – był wynajęty przez kilka ekip, nie mógł mi poświęcić całego swojego czasu. Do tego panowie Szpakowski i Szaranowicz praktycznie cały czas przemieszczali się między stanowiskami („potem, potem”), na końcu zniknęli na długie kwadranse w jakiejś pakamerce, a mnie opuszczała nadzieja. I kiedy już dochodziła późna noc, ursynowska hala opustoszała, ostatecznie złapałem komentatorów na schodach budynku z prośbą o kilka słów do kamery największego polskiego serwisu o grach. Obaj nie mieli ochoty. Wnioskuję po tym, że Szpakowski minął mnie jak powietrze, praktycznie spychając z tych schodów, nie zaszczycając nawet spojrzeniem. A Szaranowicz zobaczył autentycznie przerażenie na mojej twarzy, „szklanki w oczach” i zlitował się, wrócił na górę, zdjął płaszcz i powiedział kilka słów do kamery.

Czy jestem uprzedzony do Szpakowskiego z tego powodu? Absolutnie nie. Była jakaś 22.00, facet miał za sobą cały dzień w pracy. Opowiadam wam tę historię tylko po to, żeby raz jeszcze przypomnieć jak niesamowitym, dobrym i ciepłym facetem był w czasie swojej kariery Włodzimierz Szaranowicz. Dla mnie obaj goście to były ikony, w moim telewizorze byli „od zawsze”. W tamtym czasie ogólnej mizerii polskiej piłki, to było trochę jak spotkanie Roberta Lewandowskiego.

A niech stracę, trochę niechętnie, ale pokażę wam. To była chyba moje w zasadzie pierwsze i ostatnie „zawodowe” wystąpienie przed kamerą.

Dariusz Szpakowski jako legenda telewizji

Moje jedyne fizyczne i niezbyt udane spotkanie ze Szpakowskim jakoś momentalnie wymazałem z pamięci. Dla mnie to nadal była postać, nadal ikona. Był taki mecz w 2009 roku. Słowenia-Polska (3-0). PZPN okupowany przez leśnych dziadków pod wodzą Grzegorza Laty. Selekcjoner Leo Beenhakker bardziej zainteresowany swoją grządką tulipanów w Rotterdamie, niż reprezentacją Polski. I od mnie więcej 80. minuty meczu komentator Dariusz Szpakowski kompletnie nie jest zainteresowany tym co się dzieje na murawie (bo i nie warto). Rozpoczyna jeden z największych monologów w historii telewizji na żywo w Polsce. Słucha go wtedy kilka milionów Polaków, a Szpakowski domaga się by zstąpił duch. I odnowił oblicze piłki, tej piłki. To jest metafizyka, to jest poezja, to jest Herbert.

Nie spłycajmy roli tego monologu, choćby w czysto multimedialnym zakresie. To tylko jeden z setek (tysięcy?) skomentowanych przez Szpakowskiego meczów. Ale to moment, o którym marzą politycy, liderzy religijni i ludzie mediów. Przez 10 minut miał serca, rozumy i emocje milionów Polaków zgromadzonych przed telewizorami. Wpadł w jakiś trans, który chyba nawet uwiarygadnia go po latach jako legendę. Trudno powiedzieć czy miał jakiś wpływ na kształt polskiej piłki. Pewnie nie zawdzięczamy mu Roberta Lewandowskiego, ale jakiś czas potem – po sromotnym upokorzeniu na Euro 2012 – do PZPN mimo wszystko nieoczekiwanie, wbrew związkowemu betonowi, trafił sprawny do czasu menedżer, jakim okazał się Zbigniew Boniek.

Ale Dariusz Szpakowski to też w mojej pamięci mecz Mistrzostw Świata w 2014 roku, gdzie przy praktycznie każdym kontakcie Leo Messiego z piłką mówił o nim Maradona. To często przekręcane nazwiska i choć daleki jestem od czepiania się zabawnych z boku lapsusów typu „Puścił Bąka lewą stroną”, przez praktycznie wszystkie lata mojego świadomego oglądania piłki nożnej w telewizji, coraz trudniej było unikać oczywistego wrażenia, że Szpakowski jest do komentowania meczów źle przygotowany.

Kolega zażartował sobie kilka dni temu próbując podsumować cały styl komentatora jednym zdaniem:

Agułejro, podaje do Maradony, tzn. do Messiego, ten poczekał, popatrzył, OKAZJA aj, niewiele brakowało!

To lenistwo intelektualne i warsztatowe, które serwował swoim widzom Dariusz Szpakowski z czasem stawało się coraz bardziej dotkliwe. Szczególnie, że jego koledzy z branży coraz bardziej się rozwijali. Będący dziś na fali Mateusz Borek czy Tomasz Ćwiąkała przynieśli zupełnie nowy poziom do zawodu komentatora sportowego. Kulminacją tego kunsztu są dziś w mojej ocenie eksperci od Serie A z Eleven Sports, z absolutnym wirtuozem – Mateuszem Święcickim – na czele.

Oni znają piłkę z innych, tak różnych stron, ale każda jest na swój sposób piękna. Jeśli coś ważnego działo się w światowej piłce, to Mateusz Borek pewnie z [tu wstaw nazwisko kogokolwiek z kadry Wójcika, ale nie Brzęczkiem] zamykał to wydarzenie nad ranem. Jeśli coś ważnego działo się w światowej piłce, to prawdopodobnie Andrzej Twarowski ma to rozpisane. Dziennikarze, którzy startowali mniej więcej dwie dekady temu pokazali, że komentator nie może być tylko wyrazicielem emocji, ale musi być też znawcą materii. Święcicki idzie krok dalej, ponieważ on nie jest już tylko ekspertem, ale on jest też futbolowym filozofem. A Dariusz Szpakowski? No, jego wkład to to, że trwa w Telewizji Polskiej od 40 już lat, jak duchy w Hogwarcie. Ikoną stał się już na początku lat 90., ale nikt w sumie nie wie dlaczego. Trwa.

Zastanawiam się czy gdyby prowadzący Fakty notorycznie mylił Morawieckiego z Jaruzelskim i nie odnajdował się za dobrze w politycznej rzeczywistości, to długo utrzymałby się na swoim stanowisku. Za proste, poniżej pasa? No to może inaczej – czy Kuba Wojewódzki, autor programu rozrywkowego, pytający Monikę Brodkę o to jak zaczęła się jej przygoda z lekkoatletyką, nie rozumiejąc żartów swoich gości i Instagrama, utrzymałby się na względnym topie przez 20 lat?

Dariusz Szpakowski jest dziś samospełniającą się przepowiednią. Trwa tak długo, że stał się już ikoną, choć może wcale na to nie zasługiwał. Przez 4 dekady pisał historię polskich mediów, mało kto ma taki staż. Był w chwilach ważnych, był w chwilach podniosłych. Pewnie trzeba było go wyrzucić z TVP w 1989 roku i znaleźć na jego miejsce kogoś innego. Ale skoro tego nie zrobiono, to czy warto było teraz go upokarzać?

Dariusz Szpakowski jako krwawa ofiara

Marek Szkolnikowski to dyrektor redakcji sportowej TVP. Nigdy nie poświęcałem mu za dużo uwagi, bo to na co dzień nie jest to znowu aż taka ważna funkcja. Ale oczywiście parę razy mignął mi na Twitterze i jeśli jesteście ciekawi wrażeń… Jakby to ujął Dario ze „Ślepnąc od świateł”… „No przecież to widać”. Ze wszystkich gości, którzy piszą rzeczy, które uważam za głupie, taki typ jest najgorszy, bo na dodatek swoim wirtualnym stylem bycia irytuje. I przyznam szczerze, że mamy za sobą bardzo dobrze opakowany turniej w mediach publicznych, czego jest zapewne współojcem, ale też nie mogę się oprzeć wrażeniu, że kwestia finału powinna zostać rozwiązana lepiej.

https://twitter.com/mszkolnikowski/status/1413417388993880065

Oto bowiem w przededniu finału Euro 2020 zakomunikowano nie tylko jemu, ale i nam, że Szpakowski nie skomentuje meczu (co było raczej pewnikiem w oczach widzów). Oczywiście Szkolnikowski wyraził wyrazy uznania i szacunku dla popularnego Szpaka, dodał nawet na pocieszenie coś w stylu, że w swojej zawodowej karierze może jeszcze liczyć na curling, warcaby i turniej zbijania kapsli pod Radomiem. I może nawet tak trzeba było pożegnać, właśnie tymi słowami, Szpakowskiego w 1989 roku. Ale dziś?

Dariusz Szpakowski nie miał dobrej prasy wśród kibiców i w mediach społecznościowych. Ale nie zasługiwał na takie potraktowanie, które z mojej perspektywy wyglądało trochę na próbę upokorzenia, a trochę na próbę poszukiwania taniego poklasku. Napisałem już kilka dni temu na Twitterze – obrzydliwe. Sami w TVP zbudowaliście tę legendę, sami karmiliście latami tę hydrę ignorując brak kompetencji, a kiedy w przededniu emerytury w końcu dostaliście okazję, postanowiliście w obcesowy sposób, absolutnie pozbawiony stylu i dobrego smaku upokorzyć Szpakowskiego. Tak się nie robi.

Stefan Szczepłek i Mirosław Żukowski napisali na łamach Rzeczpospolitej tekst, który mi się nie podoba. Zgadzam się co do ogólnej tezy – że nie tylko potraktowano Szpakowskiego jak starego grata bez szkoły, ale postanowiono też wykrzyczeć to całej Polsce. Zgadzam się też z tym, że zachowanie Mateusza Borka pozostawia nieco do życzenia. Bo choć wielokrotnie w tej kłopotliwej sytuacji przytaczał wielkość Szpakowskiego, to jednak finał skomentował. A czasem życie brutalnie mówi sprawdzam karcie „człowieka z zasadami” i nie da się z tego wyjść z powszechnie znanym urokiem osobistym i gracją zespołu tanecznego Iglopolu Dębica.

Nie jest natomiast prawdą stwierdzenie:

Zamiana Szpakowskiego i Juskowiaka na Borka i Węgrzyna była tym bardziej dziwna, że dwaj ostatni tworzyli najsłabszą parę komentatorów na Euro. Pobili rekord pod względem liczby wypowiedzianych słów, z których trzy czwarte było niepotrzebnych.

Węgrzyn i zwłaszcza Borek byli świetni. Nie znam nikogo, kto by powiedział, że brakuje mu Dariusza Szpakowskiego. Stosunkowo nowy duet komentatorski kapitalnie podgrzewał niezwykle emocjonalny charakter turnieju. Pisanie takich rzeczy przeczy faktom. A ocenianie komentatorów sportowych przez pryzmat liczby wypowiadanych słów to jakaś niedorzeczność.

Węgrzyn jest też ciekawym przykładem medycznym człowieka, który mówi bez przerwy przez półtorej godziny, porusza się wyłącznie w wysokich rejestrach, nie łapie oddechu, a mimo to szczęśliwie przeżywa.

To kolejny cytat z tekstu Stefana Szczepłka i Mirosława Żukowskiego w Rzeczpospolitej. Czy jest na sali lekarz i jest w stanie określić jakim przykładem medycznym jest ktoś, kto puścił ten artykuł do druku?

Pracując jeszcze w telewizji Polsat, Borek reklamował zakłady bukmacherskie i komentował walki bokserskie, które sam organizował.

Rozumiem potrzebę dyskusji branży sportowej o tym czy moralne jest, by dziennikarz sportowy reklamował zakłady bukmacherskie. Nawet nie tyle z powodu konfliktu interesów – bo tu tego nie ma, co dlatego, że hazard bywa społecznie niezdrowy. Ja osobiście uważam, że każdy jest kowalem swojego losu i wycinanie fajnej zabawy w postaci bukmacherki z polskiej rzeczywistości byłoby szantażowaniem społeczeństwa przez problemy garstki osób, które nie kontrolują swojego życia. Trochę jak ta pani od zrzutek z Twittera. Zabierajmy ludziom 80% zarobków, bo pani nie chce się iść do pracy i kupić sobie komputera.

Ale oczywiście szanuję odmienne poglądy. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że w kontekście całego artykułu już dawno nie chodzi o Dariusza Szpakowskiego, a o jakiś żenujący roast Mateusza Borka.

Na końcu artykułu czytamy śmiałą tezę:

Ale niech nikt nie ma złudzeń, to nie jest działalność, której powodem jest chęć zaspokojenia potrzeb widzów, ani uznanie dla sportowców. To wyrachowana gra zmierzająca do kupienia głosów w wyborach oraz tolerancji dla kłamstw i prymitywizmu Wiadomości i TVP Info.

Moje stanowisko w sprawie poziomu Telewizji Polskiej jest jasne. Nie potrafię go zdefiniować jednym słowem, bo oglądałem piłkę nożną w TVP zamiast się uczyć biologii i nie pamiętam co leży poniżej bagna. Ale połączenie decyzji o odsunięciu Szpakowskiego z partyjną propagandą w mediach publicznych wydaje mi się stwierdzeń nieco na wyrost.

Ten słaby, mocno emocjonalny felieton nie powinien jednak przyćmić tego, że Dariusza Szpakowskiego potraktowano okrutnie. Komentator może niezasłużenie, ale stał się symbolem polskiej telewizji, a za porządki zabrano się w najmniej odpowiednim momencie. Trochę przypomina to historię z odsunięciem od sterów reprezentacji Jerzego Brzęczka. On pewnie nigdy nie powinien do niej trafić (przynajmniej na tym etapie trenerskiej kariery). Ale zwalnianie go na kilka miesięcy przed turniejem… Głupota.

Różnica jest taka, że zwolnienie Brzęczka było tragedią narodową, a odsunięcie Szpakowskiego od finału to tragedia personalna. Z reakcji w mediach społecznościowych wnoszę jednak, że narodowi się wcale na ten nagły akt „profesjonalizmu” przyjemnie nie patrzyło. I może tu, pomimo licznych zastrzeżeń, rysuje się przewaga Szpakowskiego nad Szkolnikowskim. On umiał wyrazić uczucia Polaków.

Fot. tytułowa: Ireneusz Sobieszczuk TVP SA, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International