Nieodpowiedzialność duchownych pokazuje, że zamknięcie kościołów byłoby jednak rozsądne
Jednym ze stale powtarzających się w trakcie pandemii koronawirusa motywów jest niezrozumiała na pierwszy rzut oka wyrozumiałość i spolegliwość rządu wobec Kościoła. Rządzący mogą zamknąć dosłownie wszystko, nawet z dnia na dzień - z wyjątkiem świątyń. Podczas gdy decydenci zazwyczaj ignorują głos przedsiębiorców, z Episkopatem obchodzą się niczym z jajkiem.
I tak w krytycznym momencie trzeciej fali koronawirusa twardy lockdown obowiązujący od soboty nie nakłada zbyt wielkich ograniczeń świątyniom. Ot, w trakcie nabożeństwa może przebywać 1 osoba na 20 metr kwadratowy przy zachowaniu dystansu 1,5 metra od siebie. Równocześnie zgromadzeni muszą zasłaniać usta i nos. Uderza fakt, że rząd tym razem nie nakazuje, lecz prosi Episkopat o zgodę. Hierarchowie zaś apelują do proboszczów o skrupulatne przestrzeganie zasad bezpieczeństwa sanitarnego.
Cóż jednak z tego, skoro w praktyce apele Episkopatu, zdrowy rozsądek i wiedza naukowa przegrywają starcie z ludycznym wypaczeniem religijności? Sama sugestia, że rząd powinien rozważyć zamknięcie kościołów wywołuje wręcz wściekłość ze strony konserwatywnych publicystów i radykalnych świeckich aktywistów. Porównania do prześladowań chrześcijan za czasów Nerona należą w zasadzie do tych łagodniejszych.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Niektórzy księża znów przekonują, że koronawirusem nie można zarazić się w kościele. Biskup-senior diecezji świdnickiej Ignacy Dec dość ostro krytykował samo wprowadzenie ograniczeń co do liczby wiernych. Wszystkich jednak przebili duchowni z bazyliki św. Małgorzaty w Nowym Sączu. Transmisję z prowadzonego nabożeństwa próbowali ocenzurować w taki sposób, by zamaskować tłumy wiernych. Niestety, zrobili to w tak nieudolny sposób, że oszustwo niezwykle łatwo przejrzeć.
Patrząc po samej Niedzieli Palmowej, obostrzenia w kościołach w Wielkanoc również nie będą przestrzegane. A to w momencie, w którym w niektórych województwach kończą się respiratory. Potencjalne konsekwencje bardzo łatwo sobie wyobrazić. Na szczęście szczepienia najstarszych roczników mamy już teoretycznie za sobą.
Zamknięcie kościołów pod względem prawnym niewiele różni się od ograniczania innych konstytucyjnych praw i wolności
Myliłby się jednak ktoś, kto uważa że zamknięcie świątyń byłoby dla rządu posunięciem równie prostym co chociażby zamknięcie siłowni czy gastronomii. Bynajmniej nie chodzi tylko o politykę, choć sojusz tronu z ołtarzem rzeczywiście może być decydujący. Tak naprawdę na przeszkodzie stoi obowiązujące prawo - dokładnie to samo, które uniemożliwia wprowadzenia godziny policyjnej poza stanem nadzwyczajnym. Choć, trzeba przyznać, w nieco inny sposób.
Warto zauważyć, że wolność sumienia i wyznania również podlega konstytucyjnej ochronie. Niemalże takiej samej, jak w przypadku swobody przemieszczania się po terytorium naszego kraju. Zgodnie z art. 53 ust. 2 ustawy zasadniczej:
Nie oznacza to bynajmniej, że zamknięcie kościołów absolutnie wymaga wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. Art. 53 ust. 5 zostawia furtkę: "Wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona jedynie w drodze ustawy i tylko wtedy, gdy jest to konieczne do ochrony bezpieczeństwa państwa, porządku publicznego, zdrowia, moralności lub wolności i praw innych osób". Należy jednak pamiętać, że nawet wówczas ograniczenia nie mogą naruszać istoty konstytucyjnych wolności i praw.
Jak więc rząd mógłby zamknąć kościoły, gdyby uznał to za niezbędne? Istnieją tak naprawdę dwa sposoby. Pierwszym jest dogadanie się z duchownymi - opcja zdecydowanie preferowana przez nasze władze. Jest to dobre posunięcie, utrzymane w duchu konstytucyjnej zasady współdziałania organów państwa z kościołami i związkami wyznaniowymi dla dobra wspólnego.
Alternatywę stanowiłoby zamknięcie kościołów na podstawie specjalnej ustawy covidowej. Problem w tym, że zakończenie na czas drogi legislacyjnej takiej ustawy prezydenckim podpisem w obecnych realiach politycznych byłoby po prostu praktycznie nierealne.