Zmusić każdego do założenia własnej firmy. Rząd oraz Polacy, nawet nienawidzący swojego pracodawcy, nigdy na to nie pozwolą

Gorące tematy Firma Praca Dołącz do dyskusji (253)
Zmusić każdego do założenia własnej firmy. Rząd oraz Polacy, nawet nienawidzący swojego pracodawcy, nigdy na to nie pozwolą

Gdyby tak zrezygnować ze standardowych stosunków pracownik-pracodawca i zmusić każdego, by po prostu został przedsiębiorcą. Czyż nie rozwiązałoby to wielu problemów?

Tyle się czyta o nieuczciwych pracodawcach, wyzysku, śmieciówkach, niedocenianiu błyskotliwego młodego pokolenia, które chce wreszcie zacząć żyć, a niekoniecznie żyć pracą. Może lepiej byłoby, gdyby każdy został swoim własnym pracodawcą?

Niniejszy postulat po prostu likwiduje wszystkie patologie rynku pracy podnoszone w ostatnich latach.

Wyobraźmy sobie, że każdy w tym kraju prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą, a jeśli pracuje to tylko kontraktowo. Żadnych umów o pracę, koniec z kulturą wyzysku pracownika. Wszyscy sobie sterem, żeglarzem i okrętem.

Czemu społeczeństwo nie da sobie rady bez tych okrutnych przedsiębiorców?

Czyż to nie jest lewicowa idylla? Polska równych szans. Każdy startuje dokładnie z tego samego pułapu, każdy ma takie same podstawy opodatkowania, każdy płaci taki sam ZUS.

Oczywiście: nie jest. Tak naprawdę prowadzenie działalności gospodarczej, jeśli nie organizacyjnie, to po prostu biznesowo, jest dla większości ludzi za trudne. Nie poradziliby sobie w walce o zlecenia, choćby stałe, wystawiając co miesiąc faktury, gdyby ich głównym narzędziem ochrony był kodeks cywilny, a nie setki dodatkowych przepisów, instytucji, związków zawodowych, stanowiących aparat nacisku na pracodawcę.

Gdyby zmusić każdego do zostania suwerennym przedsiębiorcą, prawdopodobnie spora część nie umiałaby zapracować na swoje utrzymanie.

A jednak sporo jest w tym kraju osób i instytucji, które mają czelność nieustannie wylewać pomyje na polskich przedsiębiorców, którzy są zarazem pracodawcami. Ustawodawca ich nienawidzi, nieustannie rzuca im dodatkowe kłody pod nogi. Ich właśni pracownicy ich nienawidzą, są skrajnie roszczeniowi i niewdzięczni.

Godzinami są gotowi wypisywać w internecie jak ciężko muszą pracować, jak mało zarabiają i jak niby mają za to żyć – jak gdyby w ogóle problemem pracodawcy było to, że ich praca sama w sobie nie jest zbyt wartościowa. Oczekują jednak, że magnat zasponsoruje ich marzenia z racji samego faktu przyjścia do pracy. Pokolenie dyplomu za uczestnictwo.

Lecz gdyby przedstawić im propozycję skończenia z tym patologicznym rozwiązaniem, poprzez możliwość rozwiązania raz na zawsze problemu wyzyskującego pracodawcy, a każdy mógłby na własnej skórze poczuć jak „wspaniale” jest być przedsiębiorcą w tym kraju – z jakimi problemami trzeba się mierzyć, o ilu rzeczach należy pamiętać, jakim ryzykiem obarczony jest każdy dzień pracy… O rany, ale by się działo. Lud pracujący miast i wsi pomaszerowałby na barykady.

Prawdopodobnie większość z nas nie chciałaby być strażakiem, ale wszyscy ich szanujemy i podziwiamy. Większość społeczeństwa nie chciałaby też, nie podołałaby, być przedsiębiorcą, ale mimo to nie przeszkadza im to w codziennym wylewaniu na nich wiadra pomyj. I to właśnie jest ta lewicowa równość. Nie chodzi o to żeby każdy miał taki sam start i takie same warunki. Chodzi o zbudowanie aparatu opresji, który bez żadnej moralnej podstawy zobowiązuje najbardziej zaradnych i pracowitych do utrzymywania nieporadnych i leniwych.

Czemu państwu jest to na rękę?

Oczywiście o ile scenariusz Star Treka na 99% nie ziści się w praktyce, tak nakreślony powyżej scenariusz na 100% nie ziści się w praktyce.

I to zupełnie pomijając fakt, że masa osób po prostu nie dałaby sobie rady jako przedsiębiorcy – organizacyjnie, biznesowo, a na dodatek nie radząc sobie z konkurencją i rynkiem, który nagle może odkryć, że praca wielu osób nie jest realnie warta nawet 1000 złotych miesięcznie.

Wyobraźcie sobie, że nagle każdy Polak odkrywa. Odkrywa, że jego pensja to nie jest te 3000 złotych miesięcznie. Ale że musi od tego zapłacić jeszcze składki na ZUS. A potem musi zapłacić jeszcze jeden podatek. I drugi.

Myślę, że tak góra cztery lata by zajęło, aż premier Balcerowicz ku uciesze narodu świętowałby wejście w życie ustaw znoszących wymóg ubezpieczeń społecznych, likwidujących podatek dochodowy i radykalnie obniżających VAT. Oczywiście o ile Król Korwin wcześniej by je podpisał, ale co do tego nikt raczej nie miał wątpliwości.