Chcą zwrotu pieniędzy od ZTM za darmowe bilety w dzień bez samochodu. Właśnie dlatego nie możemy w Polsce mieć fajnych rzeczy

Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (203)
Chcą zwrotu pieniędzy od ZTM za darmowe bilety w dzień bez samochodu. Właśnie dlatego nie możemy w Polsce mieć fajnych rzeczy

Wyobraźmy sobie, że ktoś wpadł na pomysł, że przysługuje mu zwrot pieniędzy za dzień bez samochodu. Właściwie, to nie musimy. Do ZTM w Warszawie zgłosiły się osoby oczekujące zwrotu za jeden dzień darmowej komunikacji miejskiej. Walka o swoje, zwykłe cwaniactwo, czy niepotrzebne bicie piany?

Dzień bez samochodu w Warszawie to straty dla posiadaczy biletów długookresowych. Tak do 7,67 zł

Dzień bez samochodu to cykliczna akcja mająca zachęcić Polaków do przesiadki z auta do komunikacji miejskiej. W niektórych miastach oznacza to możliwość bezpłatnego korzystania z komunikacji zbiorowej. Portal Warszawski uznał, że to po prostu zagrywka PRowa i zwykłe oszustwo. W rzeczywistości bowiem „za darmo” nie obejmuje posiadaczy biletów długookresowych kupionych w stołecznym Zarządzie Transportu Miejskiego.

Portal zachęca więc swoich użytkowników, by upominać się o zwrot pieniędzy za dzień bez samochodu:

Większość z nas ma bilet okresowy a ZTM nie przedłuża o ten dzień tego biletu – i tu można domagać się zwrotu pieniędzy. Niby sprawa groszowa, ale chodzi o uczciwość, której tu zabrakło! Z tego grosza robią są potężne pieniądze, na które jesteśmy po prostu okradani

Zakładając, że ktoś kupił warszawski normalny bilet miesięczny, na okaziciela, ważny w 1 i 2 strefie komunikacji, to zapłacił 230 zł. To najdroższa dostępna opcja. Dzieląc tą kwotę przez 30, bo tyle dni ma przecież wrzesień, wychodzi nam 7,67 zł. To dużo więcej niż grosz. Tyle tylko, że mamy do czynienia z akcją jednorazową w skali roku, która bynajmniej nie kumuluje się w „potężne pieniądze” w czasie nieliczonym w milleniach.

Nawet organy podatkowe od tak niskiej kwoty nie naliczają odsetek, bo to się po prostu im nie opłaca

Od tak niskiej kwoty nawet Skarbówce nie chciałoby się naliczać odsetek w przypadku niezapłaconego podatku. Nie bez powodu – próba ich egzekwowania od tak niskiej należności przyniosłaby państwu nie zysk, lecz stratę. Na tym właściwie można by zakończyć rozważania. Tyle tylko, że sprawa zwrotu pieniędzy za darmowy dla wszystkich dzień prowadzi do szeregu interesujących implikacji.

Zapewne w idealnym świecie warszawski ZTM byłby w stanie zwrócić tych kilka złotych każdemu w podobnej sytuacji. Przedłużenie okresu ważności takiego biletu w dzisiejszych czasach nie stanowiłoby też zapewne większego problemu. I to już w realiach świata całkiem realnego, z którym mamy do czynienia na co dzień.

To przecież nie tak, że na każdym trzeba by fizycznie zmienić nadrukowaną datę i jakoś poświadczyć, że taka zmiana rzeczywiście była w pełni uprawniona. Zwłaszcza, że ZTM wprowadził w okresie pandemii możliwość zawieszenia biletu długookresowego, tym tego miesięcznego. Co więc szkodziło z automatu zawiesić wszystkie na dzień bez samochodu?

Zwrot pieniędzy za dzień wolny od samochodu, nawet jeśli teoretycznie słuszny, pokazuje brzydkie strony mentalności polskiego społeczeństwa

Teoretycznie więc Portal Warszawski ma rację. Pytanie jednak, czy to przypadkiem nie tak, że niektórych obywateli zabolał sam fakt, że inni obywatele mają dostać coś za darmo? W tym przypadku: osoby na co dzień poruszające się samochodami. Które mogą skorzystać z dnia bez samochodu, ale mogą też zupełnie go zignorować. To nawet nie kult cwaniactwa, problem jest dużo głębszy. Sama perspektywa tego, że „sąsiad” dostanie coś, za co szary Kowalski musiał zapłacić stanowi w polskim społeczeństwie istną potwarz.

Takie sytuacje doprowadzają Polaków do białej gorączki. Warto zauważyć, że podobne obiekcje wobec dnia bez samochodu pojawiają się także w innych miastach Polski, w przeciągu ostatnich kilku lat. Sama istota akcji – promowanie ekologicznego transportu w miastach – nie stanowi najmniejszego powodu, by darować „sąsiadowi” te marne kilka złotych. Zwrot pieniędzy za dzień wolny od samochodu trzeba więc wywalczyć – nawet jeśli tylko i wyłącznie dla zasady.

Ten specyficzny stan umysłu od wieków stanowił kulę u nogi polskiego społeczeństwa. Hamuje rozwój, blokuje inicjatywę, nie pozwala na wybicie się ponad „przeciętnego Polaka” w jakikolwiek sposób. Zarobił – ukradł. Osiągnął – też ukradł, a przynajmniej sprzedał się Niemcowi. Chce coś zrobić – coś knuje, zapewne żeby ukraść. Wyróżnia się jakoś z tłumu – zapewne ideologia namieszała mu w głowie. Kilka złotych to niewiele. Jednak z jego powodu – dla zasady – cały czas gotujemy się we własnym sosie.