Końca wojny na Ukrainie nie widać, a światowi przywódcy nadal obawiają się rozszerzenia konfliktu na inne państwa. W obliczu zagrożenia brytyjska minister spraw zagranicznych wyszła z propozycją pomocy dla rządu w Kiszyniowie w dozbrojeniu armii. Pytanie jednak czy dostawa broni dla Mołdawii ma jakikolwiek sens.
NATO chce skopiować model ukraiński
Słowa Liz Truss padły na łamach sobotniego wydania dziennika „The Daily Telegraph”. Szefowa brytyjskiej dyplomacji zasugerowała, że NATO zastanawia się nad dostarczeniem do Kiszyniowa nowoczesnego sprzętu bojowego. Zdaniem przedstawicielki rządu Zjednoczonego Królestwa takie działanie miałoby odstraszyć Putina przed próbą wkroczenia na terytorium Mołdawii.
Trudno powiedzieć, czy opinię Liz Truss można utożsamiać ze stanowiskiem całego Sojuszu Północnoatlantyckiego, ale bez wątpienia dostawa broni dla Mołdawii jest obecnie rozważana. Taka decyzja byłaby z resztą niejako kontynuacją narracji prowadzonej przez europejskich przywódców, którą na początku maja rozpoczął Szef Rady Europejskiej. Charles Michel w rozmowie z prezydent Mołdawii Maią Sandu zadeklarował chęć wsparcia obronności tego kraju.
Dyskutowana strategia miałaby zatem niejako polegać na skopiowaniu modelu zachowania zastosowanego w wojnie na Ukrainie. NATO oficjalnie mieszać się nie chce, ale sprzętowo chętnie pomoże w obronie granic. W przypadku Ukrainy taka decyzja okazała się skuteczna. Pytanie jednak jak ma się to udać w kontekście Mołdawii?
Militarny potencjał Mołdawii to pojęcie, które nie istnieje
Mołdawia jest małym i najbiedniejszym krajem na Starym Kontynencie. Ponadto od lat szczyci się swoim statusem państwa neutralnego i nie ma zamiaru wstępować do żadnych militarnych sojuszy. Tym samym utrzymanie armii to coś na co Mołdawianie praktycznie nie łożyli pieniędzy. Efekt jest taki, że obecnie zgodnie z rankingiem Global Firepower 2022 rząd w Kiszyniowie dysponuje 105 siłą militarną na świecie. Dla porównania armia Ukraińska plasuje się w tym zestawieniu na 22 pozycji.
Siły zbrojne Mołdawii według różnych szacunków liczą obecnie około 4 000 żołnierzy. Jeśli chodzi o sprzęt to tu także nie ma się czym chwalić. Na wyposażeniu znajduje się bowiem ledwie kilka czołgów i wozów bojowych. Z kolei z lotnictwa nie pozostało niemal nic po tym, jak w latach 90. samoloty MiG-29 zostały wyprzedane.
Choć na początku maja parlament Mołdawii zatwierdził dodatkowe środki na armię, to jednak niewiele to zmienia. Po pierwsze wciąż są to zdecydowanie za małe pieniądze (około 6 milionów euro), a po drugie jakiekolwiek efekty będą widoczne najszybciej za kilka miesięcy.
Dostawa broni do Mołdawii nie ma sensu. NATO musi się na coś zdecydować
Wydaje się zatem, że ewentualna decyzja o dozbrajaniu Mołdawii może nie mieć większego sensu. Kto miałby bowiem obsługiwać nowoczesny sprzęt skoro armia to tak naprawdę fikcja. Rząd w Kiszyniowie potrzebuje przede wszystkim ludzi zdolnych do obrony granic, a tu może być spory problem nawet w przypadku powszechnej mobilizacji. Mołdawianie mogą nie chcieć wstępować do armii tak chętnie jak Ukraińcy. Ich patrzenie na rzeczywistość w wielu przypadkach odbiega od zachodnich społeczeństw. Wystarczy powiedzieć, że jeszcze miesiąc temu ponad 43% Mołdawian uważało, że sprawcami wojny Rosji z Ukrainą są Wołodymyr Zełenski, NATO i Zachód.
NATO stoi zatem przed podjęciem poważnej decyzji – jak zareagować w przypadku agresji na Mołdawię? Tym razem nie może bowiem liczyć na skuteczną obronę i zatrzymanie najeźdźcy przez armię broniącego się państwa. Raczej trudno się też łudzić, że rosyjski dyktator przestraszy się dostawy sprzętu z Zachodu dla ledwie funkcjonującej armii. Jeśli do wojny w Mołdawii dojdzie trzeba będzie zdecydować, czy pozwolić Putinowi zająć to państwo czy zaangażować własne wojsko.
Jakakolwiek bezpośrednia ingerencja może się oczywiście wiązać z otwartym konfliktem na nieznaną skalę. Pojawią się też pytania dlaczego NATO pomaga Mołdawii, a nie zrobiło tego w przypadku Ukrainy. Z drugiej strony zajęcie Kiszyniowa tylko rozbudzi apetyt Putina, który zapewne będzie chciał pójść dalej, by odbudować swoje wyimaginowane imperium. Ponadto może to być jedyny moment na mocną kontrofensywę dla wymęczonej i słabo wyposażonej rosyjskiej armii. Na razie jednak nic nie wskazuje na to, by członkowie Sojuszu mieli zmienić zdanie dotyczące obrony jedynie własnych granic.