Prowadzenie kina w Polsce w trakcie pandemii to sytuacja nie do pozazdroszczenia. Nie dość, że huśtawka obostrzeń przewiduje otwarcie kin na raptem dwa tygodnie, to jeszcze rządzący szykują podatek od reklam. Branża oberwie rykoszetem, choć płacenie przez kina tej nowej daniny ma znikomy sens – zarówno fiskalny, jak i jakikolwiek inny.
Otwarcie kin w formie zaproponowanej przez rząd tak naprawdę może oznaczać spore straty dla branży
Obecnie najbardziej poszkodowanymi przez rządowe obostrzenia branżami wydaje się gastronomiczna, fitness i klubowa. Głównie z powodu bezprecedensowej wręcz skali represji wymierzonej w niepokornych przedsiębiorców. Udawane kontrole Sanepidu i bardzo skrupulatne Skarbówki, groźba wieloletniego więzienia za złamanie obostrzeń – to tylko część środków stosowanych wobec „buntowników”.
Nie oznacza to jednak, że bardzo chwiejne podejście do obostrzeń, którego świadkami jesteśmy od jesieni, uderza wyłącznie w te gałęzie gospodarki. Kolejnym pokrzywdzonym jest branża kiniarska. Epidemia koronawirusa sama w sobie bardzo skomplikowała produkcję nowych filmów, zwłaszcza wysokobudżetowych hollywoodzkich produkcji. Wielcy wydawcy coraz śmielej eksperymentują z różnej maści usługami streamingowymi. Sytuacji nie ułatwiają rządowe restrykcje.
Być może Polacy ruszyliby do kin obejrzeć dosłownie cokolwiek. W końcu społeczeństwo po miesiącach quasi-lockdownów jest gotowe szturmować nawet galerie i muzea. Problem w tym, że najpierw musieliby mieć taką możliwość. Tymczasem obecnie rządzący postanowili, że otwarcie kin nastąpi 12 lutego. Na dwa tygodnie. Wszystko po to by sprawdzić, czy tymczasowe poluzowanie restrykcji nie będzie miało wpływu na liczbę zakażeń koronawirusem.
Nie dość, że kina byłyby otwarte jedynie do 26 lutego, to jeszcze przedsiębiorcy musieliby dostosować swoją działalność do wymogów szczególnego reżimu sanitarnego. Dodatkowo dostępne dla widzów będzie raptem 50 proc. miejsc. Chyba nikogo nie zdziwi nieszczególny entuzjazm ze strony przedstawicieli branży. Należąca do Agory sieć Helios zdecydowała już, że nie weźmie udziału w rządowym eksperymencie. Cinema City oraz Multikino jeszcze nie podjęły decyzji. Wskazują jednak na poważne ryzyko szkód dla całej branży.
Podatek od reklam to narzędzie czysto polityczne, służące przede wszystkim realizacji interesów Zjednoczonej Prawicy w obszarze mediów
Takie otwarcie kin nieuchronnie oznaczałoby poważne koszty i trudności logistyczne dla branży kiniarskiej. Najpierw trzeba by mieć jakieś atrakcyjne premiery do zaoferowania widzom, później wypromować poszczególne filmy. Jeżeli kina miałyby działać przez dwa tygodnie, to ich właścicielom zwyczajnie takie przedsięwzięcie nie będzie się opłacać. Nikogo chyba nie zdziwią przedstawiciele branży twierdzący, że rząd swoich pomysłów nie raczył z nią w żaden sposób konsultować.
To jednak nie jedyny problem właścicieli kin. Na horyzoncie majaczy w końcu podatek od reklam. Projektodawcy wymyślili sobie, żeby od każdej reklamy w Internecie i mediach komercyjnych będą płacić podatek. Stawki są drakońskie – od 5 do nawet 10 proc.
Z formalnego punktu widzenia, będzie to kolejny „wcale-nie-podatek”, ukryty tym razem pod nazwą „składki”. Rządzący zastosują tą samą sprytną sztuczkę co zawsze. Pieniądze zamiast do budżetu państwa trafią do NFZ, Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków oraz – nowość – na Fundusz Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów.
Nikt chyba nie ma najmniejszej wątpliwości o co tu tak naprawdę chodzi. Wiadomo, aparatowi państwu przydadzą się dodatkowe pieniądze. Przede wszystkim jednak ten konkretny rząd postanowił osłabić największe media komercyjne. W blokach startowych zapewne czeka już Orlen gotowy zrepolonizować co tylko mu każą. Podatek od reklam oznacza w końcu wyższy ich koszt, wyższy koszt to potencjalnie mniej chętnych reklamodawców. Przejęcie Polska Press może być tylko początkiem.
Oczywiście, tego samego problemu nie mają media państwowe – co roku dotowane bezpośrednio z budżetu dwoma miliardami złotych. Także usłużne media „prorządowe” nie mają się czym martwić. W końcu spółki Skarbu Państwa i tak będą kupować u nich reklamy, najpewniej za takie pieniądze, żeby medialni sojusznicy Zjednoczonej Prawicy nie byli stratni.
Wszystko wskazuje na to, że podatek od reklam obejmie sieci kin tylko dlatego, by przykryć jakoś skalę perfidii nowej daniny
Warto przy tym zwrócić szczególną uwagę na Fundusz Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów. Dodatkowy fundusz oficjalnie ma służyć podnoszeniu świadomości społeczeństwa na temat zagrożeń w mediach, budowy platform informacji oraz analiz treści pojawiających się w mediach. W grę wchodzi także budowa i rozwój nowych kanałów i platform radiowych, telewizyjnych i internetowych. Nie mogło zabraknąć także „promowania dziedzictwa narodowego, polskiego dorobku kulturalnego i sportowego”.
Co to może oznaczać w praktyce? Podatek od reklam w 35 proc. trafi prosto do rozmaitych medialnych zauszników rządu, za pośrednictwem tego nowego funduszu celowego. TVN, Polsat i Onet sfinansują dalszy rozwój portalu społecznościowego Albicla, skądinąd współfinansowanego przez powiązaną z władzami PiS spółkę Srebrna, czy imperium medialnego o. Tadeusza Rydzyka. Połowa pieniędzy z daniny na NFZ i 15 proc. na ochronę zabytków mają na celu mydlenie opinii publicznej oczu. W końcu kto by nie chciał lepszego finansowania służby zdrowia w Polsce, prawda?
Osłabienie przeciwników politycznych w mediach i wzmocnienie „własnych mediów”, których polska prawica nie potrafi zbudować w warunkach wolnego rynku, to cele najważniejsze. Dodatkowe pieniądze na obiektywnie pożyteczne cele to w najlepszym wypadku dodatek, w najgorszym zmyłka. Sam podatek od reklamy to narzędzie iście perfidne, na wielu płaszczyznach. Jednocześnie doskonale podsumowuje sposób funkcjonowania naszego państwa w dzisiejszych czasach.
Branża kiniarska obrywa tutaj rykoszetem. Nie ma ani politycznego, ani fiskalnego uzasadnienia, by nową daninę nakładać także na kina. Te i tak ledwo przędą z powodu pandemii. Spodziewane otwarcie kin na dwa tygodnie, paradoksalnie, może tylko pogorszyć sprawę. Tyle tylko, że nałożenie na kina obowiązku „odprowadzania składki” pozwala rządzącym zapierać się, że to wcale nie jest żaden szwindel – bo przecież danina dotyczy wszystkich tak samo.