Sąd pozwala otworzyć klub. W środku pandemii. Takie rzeczy tylko w Polsce, gdzie prawo mające pomóc walczyć z epidemią skonstruowano tak źle, że muszą zapadać takie decyzje. Chodzi o historię właściciela jednej z gdańskich dyskotek, który przez wiele tygodni ignorował obostrzenia. Wziął się za niego prokurator, ale teraz ma on po swojej stronie sąd i chce… wznowić działalność.
Sąd pozwala otworzyć klub?
Nie będę w tym tekście podawał nazwy klubu, żeby nie robić mu darmowej reklamy. Nie mam bowiem wątpliwości, że co jak co, ale lokal w którym przez całą noc bawi się kilkaset osób, nie może normalnie funkcjonować w czasie pandemii. A zatem organizowanie w tym czasie takich imprez jest nieodpowiedzialne. Ale tak samo nieodpowiedzialne jest państwo, które wielu przedsiębiorców postawiło pod ścianą, oferując pomoc żadną lub znikomą. Co doprowadziło ich do buntu, czego efektem była choćby mapa otwartych lokali. Dlatego chcę, żebyście przede wszystkim zwrócili uwagę na to, jak fatalnie napisane są przepisy ograniczające działalność biznesową. A z imprezowaniem poczekajcie jeszcze te paręnaście dni.
Zamknięcie pubów i restauracji towarzyszy nam od października 2020 roku. Od tego czasu cała gastronomia stoi, mogąc serwować tylko jedzenie na wynos. Co kompletnie dyskwalifikuje miejsca żyjące ze sprzedaży napojów wyskokowych, jak kluby muzyczne. Dlatego niektórzy ich właściciele zdecydowali się je otworzyć, działając bardziej lub mniej w podziemiu. Gdański klub gości zapraszał do siebie niespecjalnie się kryjąc – wszystko było widoczne na Facebooku, oficjalnie chodziło o wspólne treningi tańca. W rzeczywistości były to regularne imprezy, dlatego po kilku z nich do akcji wkroczyła policja.
Około grudnia zaczęły się regularne interwencje, aż wreszcie prokurator zdecydował się postawić właścicielowi klubu zarzuty. Chodziło o sprowadzenie niebezpieczeństwa powszechnego, zagrożone karą do 8 lat więzienia. Zdaniem śledczych zorganizowanie tak dużej imprezy mogło spowodować rozprzestrzenianie się wirusa. Poza zarzutem, mężczyzna dostał w lutym nakaz powstrzymania się od organizowania wydarzeń oraz imprez, a także udostępniania swojego lokalu w celu organizowania takich imprez. I sprawa na jakiś czas ucichła…
Zaskakujący zwrot akcji
Ale adwokat właściciela gdańskiego klubu odwołał się od decyzji prokuratora o zastosowaniu środków zapobiegawczych. Sąd rozpatrzył sprawę pod koniec kwietnia i zdecydował, by… wszystkie te środki uchylić. Dlaczego? Otóż „brak jest przesłanki ogólnej stosowania środków zapobiegawczych, czyli dużego prawdopodobieństwa popełnienia przestępstwa. Nie zostało, w ocenie sądu, wykazane istnienie konkretnego zagrożenie epidemiologicznego. Nie istniała też obawa ucieczki, ukrycia się podejrzanego, jak też matactwa”. Decyzja jest prawomocna, a klub ma otworzyć się… już w ten weekend.
To wszystko prowadzi nas do wniosku, jaki już wiele razy wysnuwaliśmy od początku epidemii. Napisane pod nią prawo jest fatalne, a rządzący nie wykorzystują dostępnych dobrych środków, takich jak stan klęski żywiołowej, pozwalających legalnie ograniczyć działalność gospodarczą (ale też dających przedsiębiorcom prawo do dochodzenia swoich roszczeń). Zamiast tego mamy trwającą od ponad roku dyskusję o tym czy można zakazać lub ograniczyć wolność działalności gospodarczej w drodze rozporządzenia. No nie można. Konstytucja RP mówi to wprost – jeśli ograniczać, to tylko w drodze ustawy. I dlatego państwowe organy ciągle przegrywają kolejne sprawy w sądach. Z tego też powodu gdański klub w weekend znów legalnie przyjmie do siebie gości. A wszystko dlatego, że władza jest albo skąpa, albo nieudolna. Albo i taka i taka.