Mniej niż dwa tygodnie – tyle czasu potrzebne było, aby poselski projekt nowelizacji ustawy o ochronie przyrody, pozwalający na niemal nieograniczoną wycinkę drzew na prywatnych posesjach bez zezwolenia, został przyjęty przyjęty przez Sejm. Skutki nowelizacji, jak rzadko kiedy, będziemy odczuwać przez lata – obserwując pustkę po masowo wycinanych drzewach.
Przez lata wycięcie drzewa wymagało od właściciela nieruchomości, na której owe drzewo rosło, nie lada zachodu. Trzeba było złożyć wniosek do wójta (burmistrza, prezydenta miasta), zapłacić swoiste „odszkodowanie”, i dopiero wtedy można było wyjąć siekierę z szopy i ściąć drewnianą przeszkodę.
Usunięcie drzewa z własnej posesji? Tak, już nikt o to nie zapyta
Choć takie prawo obowiązywało przez wiele lat i Polacy (chcąc, nie chcąc) zdążyli się do niego przyzwyczaić, to okazuje się, że nowelizacja była najpilniejszą zmianą w ocenie posłów partii rządzącej (taki właśnie zwrot zawiera pierwsze zdanie uzasadnienia uchwalonego projektu).
W ustawie pozostawiono zapisy dotyczące uzyskania zezwolenie na usunięcie drzew lub krzewów, ale nie jest ono wymagane między innymi wówczas, gdy wycięciu podlegać będą drzewa lub krzewy rosnące na prywatnej posesji (należącej do osoby lub osób fizycznych), a pozyskane w ten sposób drzewo nie będzie wykorzystywane na potrzeby działalności gospodarczej. Poluzowano również wymogi dotyczące wycięciu drzew w innych sytuacjach, w zależności od wielkości drzewa.
Zezwolenia nie wymaga zatem wycięcie drzew, których obwód pnia na wysokości 130 cm nie przekracza:
- 100 cm – w przypadku topoli, wierzb, kasztanowca zwyczajnego, klonu jesionolistnego, klonu srebrzystego, robinii akacjowej oraz platanu klonolistnego,
- 50 cm – w przypadku pozostałych gatunków drzew;
Lex Szyszko działa, drzewa znikają
„Lex Szyszko”, bo tak określono grudniową nowelizację (od nazwiska Ministra Środowiska), działa już blisko dwa miesiące. Skutki? Na przykład takie:
Mieszkańcy #Śródmieście obudzili się z nowym skwerem pod urzędem dzielnicy gdzie rządzi @pisorgpl #RzeźDrzew #LexSzyszko #DobraZmiana pic.twitter.com/7h4PKAnLqO
— Miasto Jest Nasze (@MiastoJestNasze) February 18, 2017
Co ciekawe, autorzy projektu stwierdzili, że przyjęcie ustawy nie wpłynie na dochody samorządów. To o tyle ciekawe stwierdzenie, że opłaty za wycięcie drzew – nieraz niezwykle drogim, teraz znacząco zmniejszonym – nie należą się gminie wówczas, gdy usunięcie drzewostanu nie wymaga zezwolenia. A skoro teraz niewiele wycinek takiego zezwolenia wymaga… Skutek jest oczywisty.
Jedyna „korzystna” zmiana jest taka, że w kieszeniach wycinających drzewa obywateli zostanie sporo pieniędzy, bo wycinka drzew to była droga impreza. Obecnie opłatę za usunięcie drzewa ustala się mnożąc liczbę cm obwodu pnia drzewa mierzonego na wysokości 130 cm i stawkę opłaty, a ta może wynosić maksymalnie 500 zł (drzewa) lub 200 zł (krzewy).
Szkoda, że obecnie polskie miasta są pełne smutno wyglądających pni po niedawnej wycince. Nie było nas, był las – nie będzie nas, będzie las. Tak się mawiało dawniej, czyli – nomen omen – drzewiej.