Przestępcy często myślą, że istnieje prosty sposób, by ustrzec się przed karzącą ręką wymiaru sprawiedliwości. Wystarczy czmychnąć do właściwego kraju. Brak umowy o ekstradycję pomiędzy Polską a danym miejscem w teorii ma im zapewnić bezkarność. W praktyce bywa z tym różnie. Wszystko zależy od tego, jak się państwa dogadają między sobą.
Tym razem dwójka patostreamerów dała nogę do Egiptu
W ostatnim czasie namnożyło się nam głośnych spraw, w których jakiś podejrzany o popełnienie przestępstwa ucieka sobie za granicę. Najpierw mieliśmy Sebastian M., domniemanego sprawcę wypadku na A1, w którym zginęła trzyosobowa rodzina. Uciekł on do Dubaju, gdzie został zatrzymany i oczekuje na decyzję tamtejszego sądu dotyczącą jego ewentualnej ekstradycji. Teraz mamy parkę patostreamerów posługujących się ksywkami „Kawiaq” i „Tucznik”. Ci dwaj sprawcy przemocy wobec młodych dziewczyn czmychnęli do Egiptu.
W obydwu przypadkach od razu pojawiły się w przestrzeni publicznej komentarze, zgodnie z którymi zbiegowie źle wybrali kierunki ucieczki. Zjednoczone Emiraty Arabskie i Egipt mają podpisane z Polską umowy o ekstradycję. Istnieje więc droga prawna do sprowadzenia gagatków z powrotem do Polski. Gdyby jednak wybrali któreś z państw, które takiej umowy z Polską nigdy nie podpisały, to mogliby liczyć na bezkarność. Przynajmniej tyle teorii, bo z praktyką bywa naprawdę bardzo różnie. Brak umowy o ekstradycję jeszcze nie oznacza, że dane państwo nie wyda cudzoziemca w ręce jego kraju macierzystego.
Zacznijmy od tego, czym właściwie jest umowa o ekstradycję. To nic innego jak umowa międzynarodowa dotycząca najczęściej wzajemnej pomocy prawnej. Nas interesują oczywiście przepisy, które dotyczą sformalizowanej procedury wydawania sobie nawzajem zbiegów. Typowym elementem wspólnym jest podejmowanie decyzji przez sąd jednego państwa na wniosek uprawnionego organu drugiego.
Zazwyczaj znajdziemy w takiej umowie także zakres przestępstw, które podlegają ekstradycji. Chodzi o to, by nie wszczynać procedury w przypadku jakichś drobnych wykroczeń w rodzaju przejścia na czerwonym świetle. Dość typowym zapisem są przestępstwa zagrożone karą powyżej roku pozbawienia wolności. Siłą rzeczy, dany czyn musi być przestępstwem w obydwu państwach.
Warto także wspomnieć, że poszczególne kraje często odmawiają wydawania sprawców popełnionych na ich terenie niezależnie od ich obywatelstwa. Wolą takich osobników sądzić i skazywać samemu. Nikogo także nie zdziwi zapis o odmowie wydawania własnych obywateli.
Wbrew obiegowym opiniom, Izrael jak najbardziej odsyła do Polski przestępców. Po prostu nie wydaje własnych obywateli
Umowy tego typu śmiało można sprowadzić do przepisów ściśle proceduralnych. Brak umowy o ekstradycję oznacza więc, że nie ma żadnej drogi prawnej prowadzącej do odesłania zbiega do kraju, w którym jest ścigany. Nikt jednak nie powiedział, że taka droga zupełnie nie istnieje. Państwo ścigające może w końcu spróbować szczęścia, stosując możliwości, które znajdzie w prawie krajowym tego drugiego państwa. Brak umowy o ekstradycję nie zawsze oznacza przecież braku jakiejkolwiek umowy międzynarodowej wiążącej strony. W grę może wchodzić na przykład Europejska Konwencja o ekstradycji z 13 grudnia 1957 r.
Dobrym przykładem może być wydanie przez Izrael niejakiego Józefa Jędrucha, biznesmena podejrzanego swego czasu o oszustwa na kwotę blisko 430 mln. Sprowadzono go do kraju w 2003 r., choć Polska do dzisiaj nie ma podpisanej z Izraelem bilateralnej umowy ekstradycyjnej .
Niekiedy trafiają się przeszkody nie do przeskoczenia, na przykład związane ze słabą kompatybilnością pomiędzy systemami prawnymi. Na przykład: państwo może dopuszczać wydanie zbiega, ale tylko na wniosek sądu, bo w danym kraju tego typu decyzje zatwierdzają właśnie sądy. W Polsce dużo większa rola przypada prokuraturze, która siłą rzeczy nie spełnia definicji sądu. Nie może też na gruncie naszego prawa ładnie poprosić właściwego sądu o podpisanie się pod wnioskiem.
Brak umowy o ekstradycję może być niekiedy ogromnym ułatwieniem dla śledczych
Jeżeli jakakolwiek droga prawna prowadzi do pata, to zostają zawsze możliwości może nie tyle pozaprawne, ile wynikające z natury stosunków międzynarodowych. Brak umowy o ekstradycję nie stanowi w końcu żadnej przeszkody, jeśli przedstawiciele obydwu państw dogadają się, że dany zbieg ma zostać jednemu z nich dostarczony. Jak dokonać takiej sztuczki? Wbrew pozorom to bardzo proste. Wystarczą dobre relacje, sprawni dyplomaci oraz możliwość wyświadczenia drugiemu państwu jakiejś przysługi za taki gest uprzejmości.
Wydaje się wręcz, że w niektórych przypadkach łatwiej będzie sprowadzić zbiega do kraju z państwa, które na co dzień nie zaprząta sobie zbytnio głowy praworządnością. Brak umowy o ekstradycję nie stanowi w końcu przeszkody w miejscu, w którym i tak decydująca jest wola miejscowego dyktatora.
Zdarzyć się też może, że wystarczy po prostu zapłacić. Przykładem może być niedawna ekstradycja z Dominikany podejrzanego o oszustwa biznesmena Szymona B. Sprawę opisywała w czerwcu tego roku Gazeta Wyborcza. Ten popularny kierunek turystyczny również nie ma podpisanej z Polską ekstradycji. Okazało się jednak, że wystarczyło ok. 17 tys. zł zapłaconych przez prowadzącą sprawę prokurator, a tamtejsze władze „zaproponowały, że nie tylko wsadzą Szymona B. do samolotu, ale też dadzą mu eskortę miejscowych funkcjonariuszy, by zagwarantować, że na pewno doleci do Polski”. Kwotę trudno nazwać wygórowaną.
Jaki z tego płynie wniosek? Tak naprawdę umowa o ekstradycję stanowi gwarancję także dla samych zbiegów, że nie staną się po prostu przedmiotem międzypaństwowych targów. Brak takiej umowy nie tylko nie zapewnia bezkarności przestępcom, ale w niektórych specyficznych przypadkach może stanowić ułatwienie dla państwa ścigającego.