Pasażerski ruch lotniczy przez ostatnie miesiące był zamrożony. Jednak coś się zaczyna zmieniać, a linie przywracają pierwsze loty międzynarodowe. Robi to na przykład WizzAir. Oczywiście jest ciągle mnóstwo ograniczeń. Niektóre kraje wymagają na przykład udowodnienia, że nie jest się zarażonym koronawirusem.
WizzAir wznowił trochę lotów z Wiednia oraz z lotniska Luton w okolicach Londynu. Z tych miejsc można polecieć między innymi do Lizbony, Dortmundu czy Hamburga w Niemczech, czy też do Mińska i Bukaresztu.
Dalsze podróże lotnicze więc już są możliwe – choć oczywiście wszystko wygląda zupełnie inaczej niż przed wybuchem epidemii. Każdy, kto chce wylądować w stolicy Austrii, musi przedstawić na przykład negatywny wynik na koronawirusa – i to wykonany w ciągu ostatnich czterech dni. Inaczej trzeba będzie iść na dwutygodniową kwarantannę. Test można wykonać jednak na lotnisku w Wiedniu. Nie jest jednak tanio – na test trzeba wydać 190 euro. Według obecnego kursu jest to, bagatela, ponad 865 zł.
Jak powiedział PAP rzecznik wiedeńskiego lotniska, chętnych jednak nie brakuje, a dziennie przeprowadza się około 70 takich testów.
Loty międzynarodowe. Kiedy znów będzie „normalnie”?
Przedstawiciele WizzAir przyznają, że ruch międzynarodowy jest na razie raczej symboliczny. Linia działa na razie na poziomie 10 proc. swojej przepustowości, choć ma nadzieję, że zwiększy się do 70 proc. i to w ciągu raptem kilku miesięcy.
A co z innymi tanimi liniami? Oczy branży są oczywiście zwrócone na jej największego gracza, czyli Ryanaira. Irlandzkie linie jednak do 28 maja działają w maksymalnie ograniczonym trybie. Jak bardzo ograniczonym, to pokazują dane. W kwietniu 2019 r. Ryanair obsłużył 13,5 mln pasażerów. W tym roku… 40 tysięcy.
Ruch WizzAira daje nieco powodów do optymizmu. Jednak branża obawia się, że w tym roku ludzie będą unikali dalekich podróży wakacyjnych. A to przecież z nich żyją firmy z tej branży. Również ruch biznesowy prędko nie wróci do stanu przed epidemii. Najważniejsi ludzie branży (np. szef British Airways) prognozują, że dopiero za trzy lata ruch lotniczy powróci do względnej „normalności”. A taki okres zbierze oczywiście żniwa w postaci gigantycznych zwolnień i pewnie wielu upadłości.
Branża lotnicza zresztą od dawna szykowała się na problemy. Była m.in. na cenzurowanym u ekologów, którzy podkreślali, że samoloty emitują znacznie więcej szkodliwych substancji niż np. pociągi. Problemy sprzed kilku miesięcy dla szefów linii lotniczych jednak wydają się mikroskopijne w porównaniu do tych, z którymi muszą się zmierzyć teraz.