Na jednym z parkingów zapłacisz nawet 450 złotych, jeśli najedziesz na linię. Operator kasuje tyle, bo… może

Moto Dołącz do dyskusji
Na jednym z parkingów zapłacisz nawet 450 złotych, jeśli najedziesz na linię. Operator kasuje tyle, bo… może

Sroga kara czeka kierowców, którzy odwiedzą jedno z centrów handlowych w Gdyni i nieprecyzyjnie zaparkują swoje auto. Na tym prywatnym parkingu mandat za najechanie na linię może wynieść nawet 450 złotych. Tak sobie to wymyślił operator parkingu, który regulamin korzystania z niego może napisać według własnego widzimisię.

Mandat za najechanie na linię

Sprawę opisał portal Trójmiasto.pl, do którego zwrócili się ludzie zdziwieni nowymi zasadami obowiązującymi w jednym z centrów handlowych. Okazało się bowiem, że wraz ze zmianą operatora parkingu zmieniły się, i to dość radykalnie, obowiązujące tam zasady. Podstawową zmianą było wprowadzenie „opłaty za naruszenie regulaminu parkingu”. Wynosi ona 175 złotych jeśli opłaci się ją w ciągu 7 dni i 450 złotych jeśli spóźnimy się z przelewem. Czytelnicy Trójmiasta.pl zwracali uwagę, że parkingowy skrupulatnie sprawdza czy dany samochód nie najechał na linię wyznaczającą granicę wybranego przez kierowcę miejsca. I jeśli opona ową linię przekracza i zabiera przestrzeń dla kolejnego auta, ów parkingowy wręcza kierowcy kwitek obligujący go do uiszczenia wspomnianej opłaty dodatkowej.

Przedstawiciel centrum handlowego wyjaśnił portalowi Trójmiasto.pl, że kierowcy notorycznie łamali zasadę zobowiązującą ich do uważnego parkowania tak, by nie blokować swoim autem innego miejsca. I że w związku z planami rozwoju placówki trzeba było wprowadzić nowe, ostrzejsze reguły. W wyjaśnieniach padły też słowa o możliwości odwołania się od decyzji parkingowego i rozpatrzeniu reklamacji w ciągu 72 godzin. Jednak – zdaniem przedstawiciela centrum – żadna z dotychczas złożonych reklamacji nie okazała się zasadna. Zatem reguła zostaje i kierowcy, jeśli nie chcą płacić, muszą parkować uważniej.

Polska staje się wielkim prywatnym parkingiem

Warto zaznaczyć, że jeśli to samo przewinienie popełnimy w publicznym miejscu, na przykład w obrębie strefy płatnego parkowania, możemy dostać od policji bądź straży miejskiej mandat w wysokości 100 złotych. I to też w sytuacji, kiedy auto zostawimy na przykład na chodniku tak, że zabieramy miejsce pieszym, albo zrobimy to lekceważąc obowiązek zatrzymania samochodu jak najbliżej krawędzi jezdni. W przypadku najechania na linię mandat może do nas trafić tylko jeśli miejsca parkingowe są wyraźnie oznaczone. Oczywiście najsurowsza kara czeka nas za zaparkowanie na miejscu dla osób niepełnosprawnych, ale to już inna para kaloszy. Zatem wprowadzona w regulaminie prywatnego parkingu w Gdyni reguła jest znacznie surowsza i obarczona bardziej dotkliwymi konsekwencjami. Na co kierowca nie ma wpływu, bo wjeżdżając na parking automatycznie akceptuje ów regulamin. I oczywiście wszyscy zgodzimy się, że niedokładne parkowanie to nie jest dobra praktyka. Problem w tym, że w opisywanym miejscu mandaty mają sypać się również wtedy, kiedy parking jest… praktycznie pusty. I wykraczające poza linię auto nikomu nie przeszkadza.

Oderwijmy się na chwilę od opisanej sytuacji. Nie wiem czy odnosicie podobne wrażenie co ja, ale w Polsce mamy obecnie prawdziwy wysyp różnego rodzaju płatnych parkingów. Te publiczne, czyli miejskie strefy płatnego parkowania, są czymś oczywistym i każdy wybierający się do danej miejscowości powinien wiedzieć, jakie obowiązują tam zasady. Ale oprócz tego mamy multum różnego rodzaju prywatnych stref płatnego parkowania. Przy biurowcach, przy sklepach, przy McDonaldach, a czasami nawet na… zwykłych klepiskach (pisaliśmy o tego typu historii z Gdańska, która zakończyła się szybkim zwinięciem parkomatów). I o ile zwykle wystarczy pobrać bilet na czas przykładowych zakupów w sklepie i na tym nasze obowiązki się kończą, to coraz częściej można napotkać parkingi, na których zasady są lekko (albo i mniej lekko) zmodyfikowane. Sam automat może wyglądać podobnie jak te przy Lidlach czy Biedronkach, ale na tablicy, na którą czasami odruchowo już nie spojrzymy, mogą pojawić się inne zasady, które nieświadomie możemy złamać (na przykład nie wpisując w wyznaczonym miejscu swojego numeru parkingowego).

Kończy się to wszystko wolną amerykanką, która może wkrótce przybrać kuriozalne postacie. Wszak co stoi na przeszkodzie, by właściciel innego prywatnego parkingu uznał, że najechanie na linię jest tak karygodne, że sprawca tego czynu powinien zapłacić nie 450 a 1000 złotych opłaty? I ów sprawca nie będzie miał wyjścia i będzie musiał to zrobić, bo wjeżdżając zaakceptował regulamin. Którego – powiedzmy sobie szczerze – nikt nie czyta. Zastanawiam się kiedy w Polsce zaczniemy dyskusję na temat tego, żeby w jakiś sposób to uregulować i uporządkować. Na przykład wprowadzając jednolite opłaty i ustanawiając limit, którego operator danego parkingu nie powinien przekroczyć. Bo zanim się zorientujemy, staniemy się jedną wielką patchworkową strefą płatnego parkowania. W której będziemy płacić karę za karą, ale często nie będą one trafiać do państwowego/samorządowego budżetu tylko do czyjejś prywatnej kieszeni.