Ostatnio miałem wątpliwą przyjemność uczestniczyć w ćwiczebnej ewakuacji budynku, w którym akurat załatwiałem jakąś sprawę. Wnioski, jakie płyną z tego doświadczenia, są przerażające. Próbna ewakuacja pokazała mi, że razie pożaru spłonąłbym żywcem, a w najlepszym przypadku zostałbym stratowany.
Wszyscy doskonale wiemy, w jak głębokim poważaniu mamy wszelkie zasady BHP. Teoretycznie wszystko jest w jak najlepszym porządku, a każdy pracownik jest z odpowiednich procedur i zasad przeszkolony. Na papierze. W rzeczywistości wszelkie kursy, szkolenia czy wykłady na ten temat są przykrym obowiązkiem wykonywanym tylko i wyłącznie po to, żeby uzyskać odpowiedni papier. Pracownik jest zadowolony, bo nie musi wkuwać nudnych i zbędnych jego zdaniem zasad. Pracodawca zadowolony, bo dzięki temu teoretycznie wyszkolił wszystkich pracowników. Specjaliści również zadowoleni, bo nie musieli się zbytnio wysilać. Czasem również dlatego, że braki w ich wiedzy nie wyszły na jaw. W teorii wszyscy jesteśmy świetnie przygotowani na wypadek wystąpienia zagrożenia w pracy. Przepisy BHP w pracy to w gruncie rzeczy mit.
Praktyka szybko pokazuje, że w razie prawdziwego niebezpieczeństwa wszyscy spłoniemy albo zostaniemy stratowani przez panikujący tłum. Zgodnie z rozporządzeniem w sprawie ochrony przeciwpożarowej budynków, ćwiczenia z ewakuacji powinny odbywać się przynajmniej raz na dwa lata.
Właściciel lub zarządca obiektu przeznaczonego dla ponad 50 osób będących jego stałymi użytkownikami, niezakwalifikowanego do kategorii zagrożenia ludzi ZL IV, powinien co najmniej raz na 2 lata przeprowadzać praktyczne sprawdzenie organizacji oraz warunków ewakuacji z całego obiektu
Obserwacja takich ćwiczeń jest jednocześnie fascynująca, jak i przerażająca. Mój podziw wzbudził ogólny spokój towarzyszący pracownikom budynku. Czekałem w kolejce na swoją kolejkę do okienka, gdy w całym budynku rozbrzmiał głośny alarm. Pierwszą reakcję ludzi można streścić słowami „a, pewnie coś sprawdzają„. Gdy nie przestawało dzwonić, pierwsze osoby zaczęły wychylać się ze swoich pomieszczeń, żeby sprawdzić co się dzieje. Wśród pracowników szybko poszła fama, że „robią ćwiczenia„. Niechętnie, ale jednak odeszli od biurek i wszyscy skierowaliśmy się w stronę głównego wyjścia z budynku.
Próbna ewakuacja nijak się na do rzeczywistości
No właśnie – głównego wyjścia. Absolutnie nikt nie skierował się w stronę jednego z wielu bocznych wyjść ewakuacyjnych. Nie sprawdzałem tego, ale postawiłbym dużą kwotę na zakład, że większość z nich i tak była zamknięta. W okolicy głównego wyjścia szybko zrobił się dość duży tłok. Nagle cały duży budynek i wszystkie obecne w nim osoby skupiły się na małej przestrzeni. Oczywiście nikomu się nie spieszyło, bo wszyscy już wiedzieli, że to są ćwiczenia. Panowała raczej wesoła atmosfera – w końcu rzadko przytrafia się okazja do bezkarnych plotek z kolegami z innych działów.
Oczywiście spokój podczas ewakuacji to absolutna podstawa, ale ten spokój był spowodowany tylko i wyłącznie tym, że wszyscy wiedzieli, że ta ewakuacja to wyłącznie ćwiczenia. Jeden z kolejnych obowiązków do odbębnienia. W razie prawdziwego alarmu w wypadku pożaru nikt nie byłby taki spokojny. Pomijając fakt, że czas reakcji na alarm był przeraźliwie długi i ogień pewnie zdążyłby już pochłonąć sporą część budynku. Pozostała część zostałaby stratowana w okolicy głównego wyjścia, gdzie każdy by panicznie biegł i próbował wydostać się na zewnątrz. Nie zauważyłem nikogo, kto podczas tej ćwiczebnej ewakuacji zainteresowałby się planem ewakuacji (który przecież na ścianie wisiał), albo swoje kroki skierował do innego niż główne wyjście. Nikt nie zwracał uwagi na oznaczenia ani nie kierował ewakuacją. To był po prostu tłum ludzi, którzy z budynku wyszli tylko dlatego, że wśród pracowników poszła fama, że trzeba iść.
Nie jestem specjalistą od BHP, w końcu takie ćwiczebne ewakuacje odbywają się pod nadzorem Straży Pożarnej. Sporządza się z nich również odpowiedni protokół, który zawiera stosowne wnioski. Niemniej jednak po tej obserwacji śmiem twierdzić, że w razie prawdziwego pożaru i prawdziwej ewakuacji spłonąłbym żywcem. W najlepszym przypadku zostałbym stratowany przez panikujący tłum.