Coś, co Adam Niedzielski określa jako „status osoby zaszczepionej” może mieć skomplikowane skutki społeczne. Nie wszystko jest bowiem tak proste, jak się wydaje. Wiele osób chce się zaszczepić, ale zdaje sobie sprawę, że są w grupie potrzebującej tego znacznie mniej niż inni. Ogłoszone przez rząd benefity za zaszczepienie się sprawią, że zaczną tworzyć się chyba dość niepotrzebne podziały.
Status osoby zaszczepionej
Szczepienia przeciw Covid w Polsce ruszą najprawdopodobniej w lutym 2021 roku. Na początku obejmą pracowników służby zdrowia, pensjonariuszy domów pomocy społecznej czy osoby w wieku 60+. Potem przyjdzie czas na służby mundurowe, nauczycieli czy pracowników branż zamkniętych w listopadzie. Na samym końcu zacznie się szczepienie największej grupy, czyli po prostu tak zwanych zwykłych ludzi. I właśnie wtedy może zacząć robić się dziwnie.
Zacznijmy od ozdrowieńców. Wciąż nie ma jasnej odpowiedzi na to jak bardzo prawdopodobna może być reinfekcja Covid-19 oraz – jeśli już się pojawi – czy będzie ona znacznie bardziej łagodna niż pierwsza. Wielu specjalistów uważa, że osoba która raz przeszła tę chorobę nie musi być szczepiona. Rząd chce jednak, by szczepionkę przyjęli również ozdrowieńcy. Tylko pytanie brzmi: czy fakt przebycia przez nich Covid-19 oznacza, że powinni oni trafić na początek czy koniec kolejki?
Restrykcje dla niektórych
Przypomnę, że status osoby zaszczepionej będzie oznaczał zwolnienie z pewnych restrykcji. Chodzić ma między innymi o zwolnienie z obowiązkowej kwarantanny po powrocie z zagranicy, ale też o możliwość brania udziału w spotkaniach towarzyskich bez poważniejszych ograniczeń. Problem w tym, że jedne osoby zaszczepią się prawdopodobnie już w kwietniu, podczas gdy inne – mające mniej szczęścia – poczekają ze szczepionką do jesieni. Wśród nich będą na przykład ozdrowieńcy, spośród których wielu już dziś uważa się – słusznie – za „pewniejszych siebie”. Zatem im bardziej liczba zaszczepionych będzie rosła, tym mocniej rosnąć będzie społeczne zróżnicowanie tych „ze statusem” i tych „bez statusu” zaszczepionego.
A mamy przecież oprócz tego jeszcze bardzo wiele osób, które wiedzą że są ozdrowieńcami, ale w dokumentach Sanepidu nie widnieją jako „covidowcy”. Sam uważam się za taką osobę, bo koronawirusa złapałem w lutym, gdy w Polsce nie robiono jeszcze testów. Przejście choroby potwierdziłem zresztą zrobieniem sobie prywatnego testu na przeciwciała. Od początku myślałem, że w kolejce do szczepionki stanę na samym końcu, wiedząc że nabyłem pewną odporność na SARS-CoV-2. Dziś okazuje się, że pomysł statusu osoby zaszczepionej sprawi iż będę jeszcze bardzo długo męczył się z sanitarnymi restrykcjami. A przecież chcę dobrze, prawda?
Szczepienia potrwają długo
Dziś rząd mówi, że jest w stanie w pierwszym kwartale 2020 roku szczepić średnio 180 tysięcy osób tygodniowo. To teoretycznie bardzo dużo, ale znacznie mniej jeśli weźmiemy pod uwagę plan zaszczepienia połowy populacji (zakładając, że zgłosi się deklarowane w sondażach około 50% Polaków).W takim tempie szczepienia będą trwały nawet do 2022 roku. I co, podczas gdy jedni będą mogli już podróżować po świecie, to drudzy wciąż będą musieli liczyć ile osób jest na grillu, na jaki się wybierają?
Nie chcę w czambuł potępiać rządu za ten pomysł. Wiem, że sprawa jest trudna i bezprecedensowa. Ale warto zastanowić się czy benefity dla zaszczepionych powinny przybrać właśnie taką dzielącą formę jak ta proponowana, bo może to wywołać frustrację u wielu osób (i absolutnie nie chodzi mi o antyszczepionkowców – oni niech sobie z restrykcjami zostaną jak najdłużej!). Na szczęście pamiętajmy też, że status osoby zaszczepionej zacznie de facto obowiązywać wiosną, kiedy – przynajmniej patrząc na doświadczenia poprzedniego roku – wirus powinien „być w odwrocie”. Oby więc powyższe dywagacje okazały się bezprzedmiotowe i obyśmy w wakacje wszyscy powrócili do normalności.