Transfery socjalne to aż 18 proc. polskiego PKB. Przejedliśmy okres prosperity i teraz mamy problem

Finanse Państwo Dołącz do dyskusji (309)
Transfery socjalne to aż 18 proc. polskiego PKB. Przejedliśmy okres prosperity i teraz mamy problem

Transfery socjalne w Polsce pochłaniają 18 proc. polskiego PKB. Z czego 10 proc. to emerytury i renty – wydatek, którego nie da się uniknąć we współczesnym państwie. Problem stanowi za to 8 proc., całe to budowanie „polskiego państwa dobrobytu”. Dzięki ostatnim latom przejedliśmy okres prosperity i teraz mamy poważne problemy.

Polskie państwo dobrobytu to scenariusz rodem z Wenezueli

Na łamach Bezprawnika ostrzegaliśmy wielokrotnie, że „polskie państwo dobrobytu” to ewenement na skalę europejską. Niekoniecznie światową, bo przecież jest jeszcze „rewolucja boliwariańska” w Wenezueli sprowadzająca się z grubsza do tego samego. Taka polityka niczym nieskrępowanego rozdawnictwa stanowiła poważne zagrożenie jeszcze przed pandemią koronawirusa, chaosem Polskiego Ładu i zbliżającymi się gospodarczymi skutkami wojny w Ukrainie. Teraz mamy galopującą inflację i konieczność borykania się z kilkoma kryzysami naraz.

Jak podaje Interia, powołując się na Wieloletni Plan Finansowy Państwa na lata 2022-2025, ponad 40 proc. wszystkich wydatków państwa przeznaczono w 2021 r. na transfery socjalne. Oznacza to wydatki całego sektora instytucji rządowych i samorządowych. Po wyrażeniu tego w pieniądzu wyjdzie nam 470 mld zł, z czego aż 419 mld zł to świadczenia pieniężne.

Warto przy tym zauważyć, że z 18 proc. PKB idących każdego roku na transfery socjalne, aż 10 proc. to emerytury i renty. Tych wydatków współczesne cywilizowane i wciąż wypłacalne państwo nie jest w stanie uniknąć. Czym innym jest jednak pozostałe 8 proc. Program Rodzina 500 Plus, który nijak nie działa, pochłania każdego roku 40 mld zł. Trzynasta emerytura to 11,9 mld zł, czternasta emerytura to „raptem” 10,4 mld zł. Owszem, należałoby tutaj wskazać także świadczenia z Funduszu Alimentacyjnego, renty i świadczenia z Funduszu Solidarnościowego oraz mniejsze i większe mniej kontrowersyjne świadczenia socjalne.

Nie da się ukryć, że na polski socjal wydajemy naprawdę dużo, równocześnie uzyskując dzięki niemu naprawdę mało. Warto przypomnieć, że trzynaste i czternaste emerytury stanowiły po prostu przedwyborcze przekupstwo partii rządzącej. Najwyraźniej całkiem skuteczne. Tymczasem na inwestycje przeznaczono cztery razy mniej, niż na socjalne świadczenia pieniężne. Na edukację i służbę zdrowia wydajemy po niecałe 5,5 proc. PKB. Na obronność Polska do tej pory wydawała 2,2 proc. PKB.

Ogromne pieniądze wydawane na nieprzemyślane transfery socjalne można by spożytkować dużo lepiej

Nie jest oczywiście problemem to, że transfery socjalne w ogóle w Polsce istnieją. Chyba, że ktoś jest akurat ortodoksyjnym ultraliberałem gospodarczym. Dla całej reszty istotą problemu jest to, w jaki sposób polski socjal został zorganizowany i czy przynosi społeczeństwu jakieś konkretne korzyści. A trzeba przyznać, że ten działa w sposób co najmniej dysfunkcyjny. Zyski z jego funkcjonowania są zaś, delikatnie rzecz ujmując, dyskusyjne.

Celem szeroko rozumianej redystrybucji jest to, by z pieniędzy pozyskanych od zamożnych zabezpieczyć na różne sposoby byt osób gorzej sytuowanych. Tyle tylko, że w Polsce przebiega ona w nieco inny sposób. Beneficjentem dużej części polskich programów socjalnych są osoby posiadające dzieci. 500 plus dostają wszyscy rodzice, niezależnie od tego czy są multimilionerami, czy nie posiadają w ogóle żadnych dochodów. Podobnie wygląda sprawa trzynastej emerytury. Czy więc sztandarowe programy socjalne Zjednoczonej Prawicy są irracjonalne? Ależ skąd. Ich główny cel od początku był przecież ściśle polityczny.

Co więcej, skoro ogromna część wydatków państwa idzie na transfery socjalne, to równocześnie nie trafia gdzie indziej. Mamy na przykład w Polsce poważny problem z transformacją energetyczną. Gdyby tak nie rozszerzać 500 plus na pierwsze dziecko, moglibyśmy sfinansować w całości budowę elektrowni jądrowej. Moglibyśmy także przeznaczyć te środki na inwestycje infrastrukturalne. Niech będzie, że w rodzaju przekopu Mierzei Wiślanej, czy Centralnego Punktu Komunikacyjnego. Od 2014 r. koniecznością wydają się także intensywne zbrojenia.

Przede wszystkim jednak mniejsze wydatki na transfery socjalne to pole manewru dla państwa w momencie, kiedy światowa koniunktura zacznie się załamywać. Na przykład teraz. Warto zauważyć, że większość rządowych programów socjalnych powstała w okresie odziedziczonej po poprzednikach prosperity. Aż się prosiło o inwestycje o charakterze rozwojowym. Teraz jest na to trochę za późno.

Co można powiedzieć dobrego o polskim socjalu to to, że nie jest jednym z winowajców szalejącej inflacji

Mamy inflację wynoszącą 12,3 proc., perspektywy na nadchodzące miesiące są złe. Rząd stara się wdrażać kolejne tarcze – antycovidowe, antyinflacyjne, antyputinowe. Byłoby łatwiej, gdyby w budżecie państwa było więcej pieniędzy, nieprawdaż? Nie trzeba by także zadłużać Polski w stopniu niespotykanym od czasów Edwarda Gierka. Dostęp do unijnych funduszy na Krajowy Plan Odbudowy nie byłby aż tak gardłową sprawą, jak jest nią teraz.

Oczywiście to nie tak, że rekordowe transfery socjalne są jedną z przyczyn wzrostu cen w Polce. Ich wpływ na inflację wydaje się pomijalny. Warto zauważyć, że z problemem tym boryka się praktycznie cały cywilizowany świat. Pozostałe państwa naszego regionu borykają się z porównywalną, jeśli nie wyższą, inflacją. Źródłem kłopotów są przede wszystkim czynniki zewnętrzne. Jednak gdyby programy socjalne były skromniejsze, lepiej przemyślane i zorientowane na rozwiązywanie konkretnych problemów, to „wyjściowa” kondycja Polski byłaby lepsza. Tym samym lepiej radzilibyśmy sobie z obecną serią kryzysów.

Warto przy tym wspomnieć, że zanim nasze państwo przestawiono na transfery socjalne również mieliśmy okres dekoniunktury, zwany wówczas „światowym kryzysem gospodarczym”. Ta słynna „zielona wyspa”, utrzymanie dodatniego wzrostu gospodarczego, kosztowała przede wszystkim spowolnienie wzrostu wynagrodzeń i tolerowanie rozmaitych patologii polskiego rynku pracy przez państwo. Tyle tylko, że rządy koalicji PO-PSL skończyły się faktyczną deflacją. Dzisiaj wzrosty wynagrodzeń niekoniecznie nadążają za wzrostem cen, zwłaszcza żywności i innych artykułów pierwszej potrzeby.