Prognozy NBP nie pozostawiają złudzeń: w kwestii inflacji najgorsze jeszcze przed nami. Ten rok i cały przyszły już właściwie możemy spisać na straty. Cel inflacyjny NBP w okolicach 2,5 proc. mamy osiągnąć pod koniec 2024 r. Być może lepiej byłoby zdecydować się na wygaszenie tarcz antyinflacyjnych, zamiast męczyć się z inflacją długie lata.
Zdaniem NBP w tym roku inflacja będzie tylko rosnąć, w przyszłym ma już zacząć powoli spadać
Walka z inflacją oznacza dzisiaj zmierzenie się z bardzo poważnym dylematem. Wszystkie programy mające uchronić Polaków przed skutkami wzrostów cen równocześnie tą walkę wydłużają. To oczywiste w przypadku zastosowania wszelkiej maści czasowych obniżek podatków. Prędzej czy później każda z nich się skończy. Wówczas ceny automatycznie pójdą w górę, a inflacja znowu wzrośnie. Także wakacje kredytowe mają, zdaniem części członków Rady Polityki Pieniężnej, utrudnić trwałe obniżenie inflacji.
Rzeczpospolita przytacza projekcję Departamentu Analiz i Badań Ekonomicznych NBP, która nie napawa optymizmem. Przede wszystkim, inflacja zacznie maleć dopiero po I kwartale przyszłego roku. Oznacza to, że cały 2022 r. możemy śmiało uznać za rok stracony. Rok 2023 wcale nie będzie pod tym względem dużo lepszy. Zgodnie z prognozami NBP, średnia inflacja wyniesie w przyszłym roku 12,3 proc. Co gorsza, szczyt inflacyjny mamy osiągnąć właśnie w I kwartale 2023 r. Ten ma wynieść 18,8 proc. Przez następnych kilka miesięcy inflacja ma tylko przyspieszać.
To jednak wcale nie jest najgorsze. Cały problem z prognozami NBP jest taki, że do tej pory niespecjalnie się sprawdzały. Jeszcze nie tak dawno szczyt inflacyjny miał przyjść latem, później jesienią. Inflacja już niedługo miała zacząć maleć. Nic takiego jednak najwyraźniej nie nastąpi.
Niepokojąca prognoza NBP i tak zapewne zakłada planowe wygaszenie tarcz antykryzysowych w październiku
Ekonomiści z Citi Handlowego zwracają uwagę, że przytaczana projekcja NBP nie obejmuje mających wejść w życie zmian legislacyjnych. Chodzi między innymi o wakacje kredytowe, które przyrównano do faktycznej obniżki stóp procentowych o ok. 1,5 proc. Ich bezpośrednim skutkiem może być na przykład obniżenie oprocentowania depozytów, już teraz zauważalnie poniżej poziomu inflacji. Kolejną istotną kwestią jest wygaszenie tarcz antyinflacyjnych w październiku tego roku, bez ich kolejnego przedłużenia. Taka perspektywa wydaje się bardzo mało prawdopodobna.
Rządowa tarcza antyinflacyjna to przede wszystkim obniżki podatków na produkty, których rosnące ceny szczególnie dają się we znaki Polakom. Mowa przede wszystkim o niektórych produktach spożywczych, paliwie i nośnikach energii. Niestety, ich skuteczność w hamowaniu wzrostu cen jest wątpliwa. To trochę jak próbować gasić pożar konewką. Nawet zerowy VAT na żywność tylko nieco spowolnił wzrost inflacji.
Równocześnie w nadchodzącym roku w każdym z tych aspektów czeka nas mniejszy lub większy dramat. Skutki wojny w Ukrainie i corocznej suszy w Polsce nie pozostaną bez wpływu na ceny żywności. Ceny paliw nieco spadły, jednak wciąż przekraczają 7,50 zł. Bardzo możliwe, że w dłuższej perspektywie ceny wrócą do poziomu 8 zł. Sprzyja temu wyjątkowo słaby złoty. Orlen kupuje przecież ropę za dolary, które są już warte tyle, co euro. Kryzys na rynku węgla rządzący próbują zatrzymać za pomocą wprowadzenia ceny regulowanej.
Kolejnym inflacyjnym ciosem mogą się okazać przyszłoroczne wzrosty cen energii. Poszczególni sprzedawcy prądu złożyli do URE wnioski o zatwierdzenie wzrostu taryf dla gospodarstw domowych. W grę wchodzi wzrost nawet o 50 proc. w przyszłym roku. To oznacza, że powinniśmy się spodziewać podobnego skoku w wysokości rachunków za prąd, jak na początku tego roku.
Kto da gwarancje, że dzisiejsza galopująca inflacja nie przerodzi się w przyszłym roku w hiperinflację?
Nie można się dziwić rządzącym, że swoimi działaniami chcą osłonić Polaków przed najgorszymi skutkami inflacji. Równocześnie jednak mamy do czynienia z pomysłami w rodzaju wakacji kredytowych, czy wypłacania emerytom czternastek. Warto także wspomnieć o podatku Belki, który wciąż łupi Polaków próbujących minimalizować swoje straty za pomocą lokat bankowych i obligacji skarbowych.
Doszło do tego, że w czerwcu jeden z członków Rady Polityki Pieniężnej skarżył się, że rząd przeszkadza jej w walce z inflacją. Wiele wskazuje na to, że w nadchodzących miesiącach nic się nie zmieni. W końcu w przyszłym roku odbędą się wybory parlamentarne i samorządowe. Nic więc dziwnego, że nawet Donald Tusk próbuje przelicytować Kaczyńskiego w wyścigu na przedwyborczy populizm. Ktoś się spodziewa, że rządzący, których los zależy od wyniku wyborów, będą zachowywali się odpowiedzialnie?
Lepiej wziąć sobie do serca radę prezydenta Andrzeja Dudy, zacisnąć zęby i zdecydować się na wygaszenie tarcz antyinflacyjnych jeszcze w tym roku. Możliwie szybkie zduszenie inflacji powinno stanowić teraz absolutny priorytet rządu. Inaczej może nas czekać coś dużo gorszego niż stagflacja. Hiperinflacja nie jest czymś w dzisiejszych czasach niemożliwym, czego dowodzi przykład Turcji. Światowa seria kryzysów to nie czas na próby utrzymania fundamentów „polskiego państwa dobrobytu”, które próbował nam budować PiS. Nie wyszło.