Co więcej, kompletnie nie uważam, by ich dzieci powinny mieć jakiekolwiek wyrzuty sumienia z racji tego, że są beneficjentami ciężkiej pracy ich rodziców. Jednym z moich głównych motorów napędowych, poza rosnącymi cenami Coca-Coli, jest świadomość, że każdego dnia walczę również o to, by moim dzieciom było na tym świecie lepiej.
Nie mam jednak złudzeń, że bez mrugnięcia okiem swoje potomstwo bym wydziedziczył, gdybym tylko dowiedział się, że wzięli udział w czymś takim jak "Zlot Sukcesorów".
Zlot Sukcesorów
Od wczoraj internet - nieco przytłumiony problematyką wyborczą - żyje tematem "Zlotu Sukcesorów". Osobiście nadal mam pewne problemy z uwierzeniem, że to tak naprawdę, ale najwyraźniej jednak tak. Na zdjęciach pełnych młodzieży odstrojonej niczym w najnowszym odcinku Mody na sukces (lub też niczym grupa pierwszorocznych studentów prawa na wykładzie ze wstępu do prawoznawstwa) dostrzeżemy spadkobierców polskiego biznesu, którzy nawet przesadnie nie kryją się z tym, że przygotowują się do przejęcia schedy po swoich rodzicach czy dziadkach lub już to zrobili.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Zlot sukcesorów miał już kilka edycji, kolejna odbędzie się w 2019 roku, a podczas nich odbywają się nie tylko uroczyste bale, lecz również liczne panele dyskusyjne. I tak oto na jednym z obrazków zamieszczonych na facebookowym profilu możemy znaleźć dumną prezentację pt. "Moje sposoby na seniora". Mogę tylko zgadywać co w tej prezentacji znajdziemy, ale gdybym miał obstawiać, znajdziemy tam cykl niepozbawionych samozachwytu porad na temat tego jak pozostać w łaskach rodzica, jak stopniowo przejmować wpływy w jego firmie i upewnić się o naszej drodze sukcesji.
Warto też podkreślić, że wśród atrakcji Zlotu Sukcesorów można znaleźć też znajdujący się w osobnej sali panel dla Przyczłapków.
Kim jest Przyczłapek?
Jeśli do tej pory nie było dostatecznie wesoło, to teraz wjeżdżają fajerwerki. Otóż Przyczłapek to partner życiowy sukcesora. Ponownie, mogę tylko zgadywać jaka jest etymologia tego słowa. Spodziewam się czegoś w stylu "Aaaa, przyczłapała do mnie parę lat temu i tak już została". Nie jest to określenie, które byłoby przesadnie upowszechnione, ale najwyraźniej znajduje się w obrocie od jakiegoś czasu. Wspominała o nim m.in. Polityka w 2016 roku opisując dole i niedole rodzinnych firm:
Czy "Zlot sukcesorów" jest aż tak komiczny, jak sądzimy?
Im dłużej czytam na temat Zlotu sukcesorów, tym mam coraz bardziej mieszane na jego temat uczucia. Zaczęło się od rubasznego śmiechu i rozbawienia na temat braku kontaktu z rzeczywistością. Wnikliwa lektura oraz chwile przemyśleń sprawiły, że z każdą kolejną minutą "Zlot sukcesorów" stawał się nie tyle oderwany od rzeczywistości, co... przaśny. Patrzyłem uczestnikom w oczy, przeglądałem zdjęcia z panelu, sprawdzałem powiązane firmy i wbrew pojawiającym się w sieci opiniom całość nie wyglądała na sceny rodem z "Gossip Girl", zlot masonerii i próbę ustanowienia nowego porządku świata. Podejrzewam, że w programie bardziej mieści się masowe odśpiewywanie piosenek Zenka Martyniuka i grupowe, poranne mycie nóg w rzece, niż jakieś konszachty z diabłem.
Nie da się też ukryć, że bohaterowie wpisu pracują w firmach rodzinnych, a sama inicjatywa jest powiązana z jedną z organizacji związanych z firmami rodzinnymi. Spróbujmy więc ich trochę zrozumieć. Ty, drogi czytelniku, zapewne za chwilę masz kawkę z kolegą z korpo/biura i będziecie narzekali na deadline'y i ASAP-y, buraka managera, którego zesłali do was tydzień temu z Dentonsa. A oni? Całe życie w pracy pod butem dziadka, współpracownikiem szwagier, brat i matka.
Ja będę ich, razem z tymi przyczłapkami, mimo wszystko bronił. "Zlot sukcesorów" wygląda śmiesznie, ale mimo wszystko jest też trochę smutny, natomiast z całą pewnością wydaje mi się niegroźny.