Bartosz Walaszek powinien dostać medal. Ale go nie dostanie, bo do tego nie dorośliśmy

Państwo Dołącz do dyskusji
Bartosz Walaszek powinien dostać medal. Ale go nie dostanie, bo do tego nie dorośliśmy

Są wydarzenia, które się nigdy nie wydarzą. Niektóre z nich jednak nie wydarzą się bardziej, niż inne. Królem tych ostatnich jest Otyły Pan polskiego biesiadnego humoru podszytego rozpaczą. Bartosz Walaszek. A wydarzeniem, które go nie spotka, to bycie odznaczonym medalem  Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Walaszek jest jak najbardziej zasłużony, ale chyba jeszcze nie dorośliśmy do tego, aby jako wspólnota to przyznać.

Co nie znaczy, że Walaszek nie ma fanów, a jego twórczość nie jest popularna. Jest jak najbardziej. I prawdopodobnie to właśnie jest przeszkodą przed uhonorowaniem go odznaczeniem resortowym dla tych, którzy “wyróżniają się w dziedzinie twórczości artystycznej, działalności kulturalnej lub ochronie kultury i dziedzictwa narodowego”. Bo przecież jeśli coś jest popularne, to nie może być cenne.

Ja się z tym nie zgadzam. Wszystkie te pozorne głupoty, jakie serwuje nam Walaszek mają swoją wartość

Pokazują one tylko lekko przesterowaną rzeczywistość. Wie to każdy, kto mieszkał na blokowisku, pracował dorywczo w wykończeniówce albo był w innej sytuacji czy kontekście namiętnie eksploatowanym przez multiinstrumentalistę multimediów, bo tak naprawdę to tym jest Walaszek. Kosmici, demony, gwiezdna flota: to tylko marne przebranie, zza którego wyziera rzeczywistość Polski Powiatowej oraz dużych miast, które udają, że są już czymś lepszym.

Twórczość Walaszka przypomina gopnicką próbę zatańczenia się na śmierć w obliczu beznadziei wyłażącej zewsząd i jest formą opowiedzenia o problemach, jakich nie widać ze studia telewizji śniadaniowej. U Walaszka nic lub prawie nic nie jest sterylne, uśmiechnięte, poukładane i jasne. Prawie wszystko jest za to przekombinowane, bo takie też bywa życie. Szczególnie w Polsce. Kraju, gdzie jak pisał Ziemkiewicz, pływamy w kisielu, gdzie każdy ruch kosztuje nas więcej, niż mógłby, gdybyśmy wreszcie wszystko dobrze poukładali. Jak umowa, to na gębę, jak usługa to bez faktury, bo z nią będzie drożej. Wspomnienia z dzieciństwa Tytusa Bomby to wizja pijanego ojca, który “odpoczywał”. Rzeczywistość Bogdana Bonera to alkoholizm. Który można pokazać na wesoło lub na smutno. Walaszek wybiera to pierwsze. Jasne, bo chce zarobić na swojej twórczości i jest to normalna motywacja. Ale my jako widzowie możemy w tej wesołości dostrzec coś więcej.

Tak samo jak dopatrzyliśmy się czegoś więcej w twórczości Sławomira Shuty, Doroty Masłowskiej czy w serialu Rojst i innych dziełach kultury (czasami nawet wcale popularnej), które tak czy inaczej opowiadają o chropowatej rzeczywistości. Po prostu Walaszek robi to trochę inaczej niż inni. Bo przeważnie filmem animowanym lub piosenką do śpiewania na Juwenaliach. Nie ma jednak większych różnic między tym, co on nam proponuje jako zabawę, a tym, jak powstawała antyczna komedia. Początkowo, tak przynajmniej relacjonuje to Karl Kerenyi, dookoła jakichś zapomnianych już dziś świąt dionizyjskich biedni mieli prawo układać żartobliwe historyjki o bogatych i publicznie je wyśpiewywać. I nie być za to ukaranymi.

Ta tradycja nabierając rozpędu przeistoczyła się w komedię jaką znamy choćby dzięki Arystofanesowi

Czyli opowiadanie o naszej politycznej wspólnocie. Niby na wesoło, ale jednocześnie poruszając realne problemy. Które łatwiej jest zrozumieć, kiedy się je przejaskrawi, a później prześmieje. Tak samo ewoluuje twórczość Walaszka. Zaczęła się od bazujących na kliszach s-f krótkich filmikach o Kapitanie Bombie. Rozrosła się do niejednego uniwersum. I to takiego, które już nam coś mówi o społeczeństwie i polityce. Jest komedią, w której występujemy my sami.

Hanna Wróbewska, która jest minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego od zupełnie niedawna, mogłaby uhonorować Walaszka. Odznaczenie mógłby dostać w dziedzinie “folklor” lub “kultura ludowa”. Jego wkład jest już w tej chwili niezaprzeczalny i pozytywny. Pokazuje on, że kisiel istnieje i że nie zakończyliśmy żadnej transformacji, bo modernizacja kraju to proces, który nigdy się nie kończy i że nie wszyscy mają się do czego uśmiechnąć. Choć mimo to, próbują się śmiać. Trzeba więc przemyśleć co zrobić, aby usuwać kisiel i paradoksalnie, spróbować zabrać Walaszkowi pracę. To jest wartość i cel, który powinny realizować elity, bo jeśli tego nie zrozumieją: to przyjdą nowe. Które co najmniej obiecają to, czego nie zrobiły te stare.

Autor: Marcin Chmielowski

Politolog, filozof, komentator i felietonista. Ma na koncie książki o libertarianizmie, filmy o wolnorynkowych ekonomistach, doświadczenie w trzecim sektorze i związaną z nim pracą u podstaw.