Adwokat od „obławy na internautów” za rzekome udostępnianie torrentów stanie przed Sądem Dyscyplinarnym

Gorące tematy Technologie Dołącz do dyskusji (293)
Adwokat od „obławy na internautów” za rzekome udostępnianie torrentów stanie przed Sądem Dyscyplinarnym

Przed Sądem Dyscyplinarnym stanie adwokat Artur G., który od roku 2014 masowo rozsyłał do internautów wezwania do zapłaty w związku z udostępnianiem filmów przez BitTorrenta. To pierwsza tego typu sprawa w Polsce choć nie pierwsza na świecie, bo za granicą już karano dyscyplinarnie prawników, którzy angażowali się w podobną działalność. 

Dwa tygodnie temu narzekałem, że Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie nie chce mi przekazać informacji publicznej dotyczącej pewnego kontrowersyjnego adwokata. Chodziło o Artura G., który w 2014 roku rozsyłał do internautów wezwania do zapłaty w związku z udostępnianiem filmów w sieci P2P. Wezwania mogły dotyczyć m.in. filmów „Drogówka” albo „Czarny czwartek”. Kilka razy w Bezprawniku pisaliśmy o postępowaniach w sprawie „Drogówki”.

Będzie Sąd Dyscyplinarny. Jakie zarzuty?

Wspominałem już, że na Artura G. posypały się skargi i wszczęto w jego sprawie dochodzenie dyscyplinarne. Okręgowa Rada Adwokacka wreszcie przekazała mi informację na temat ważnego przełomu w tej sprawie. Artur G. stanie przed Sądem Dyscyplinarnym.

Poniżej treść całej wiadomości, którą dostałem od rzecznika ORA w Warszawie adw. Michała Fertaka.

W sprawie adw. A. G-B prowadzonej pod sygnaturą akt RD 325/14 Rzecznik Dyscyplinarny skierował akt oskarżenia do Sądu Dyscyplinarnego, w którym oskarża adwokata o to że:

działając na terenie Warszawy w okresie co najmniej od dnia 27 października 2014 r. do co najmniej dnia 23 stycznia 2015 r. skierował do bliżej nieustalonego kręgu osób, w tym do osób które złożyły zawiadomienie, pismo zatytułowane „przedsądowe wezwanie do zapłaty w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa”, w którym wzywał do dobrowolnej zapłaty kwoty 470 zł w celu zaspokojenia roszczeń przysługujących pokrzywdzonemu, powstałych w wyniku rzekomego bezprawnego rozpowszechniania przez te osoby utworu filmowego w sieciach peer-to-peer za pośrednictwem sprzętu elektronicznego, do którego załącznikiem był wzór ugody pomiędzy pokrzywdzonym a osobą, która miała dopuścić się naruszenia, przy czym sposób sformułowania tego pisma:

a) mógł wywoływać u adresata tego pisma wrażenie, iż jest on oskarżany o popełnienie przestępstwa polegającego na rozpowszechnianiu bez upoważnienia utworu, do którego prawa autorskie przysługują pokrzywdzonemu
b) nie wyjaśniał, jaki wpływ będzie miało ewentualne wpłacenie kwoty żądanej przez adw. A G – B na toczące się postępowanie przygotowawcze;
c) uzasadniał u adresata tego pisma wrażenie, iż jest ono próbą zastraszenia i skłonienia do wpłacenia kwoty 470 zł pomimo braku podstaw do żądania zapłaty takiej kwoty;
d) wskazywał, że pismo ma charakter masowy, czym podważał zaufanie adresata tego pisma do zawodu adwokata jako zawodu zaufania publicznego;
tj. o popełnienie przewinienia dyscyplinarnego z art. 80 Prawa o adwokaturze w zw. z § 1 ust. 2, § 13, § 14 i § 17 Zbioru Zasad Etyki Adwokackiej i Godności Zawodu (tekst jednolity ogłoszony na podstawie uchwały nr 52/2011 NRA z dnia 19 listopada 2011 r.).

Postawienie adwokata przed Sądem Dyscyplinarnym otwiera drogę do ukarania go. Karą może być upomnienie, nagana, kara pieniężna, zawieszenie w czynnościach zawodowych albo nawet wydalenie z adwokatury. Trudno przewidzieć jaka kara najbardziej grozi Arturowi G., ale w podobnych sprawach w Wielkiej Brytanii sądy dyscyplinarne orzekały zawieszenia. Tak było np. w przypadku Andrew Crosleya z firmy ACS Law, który również masowo wysyłał do internautów pisma w rodzaju „zapłać, albo Cię pozwiemy”.

Copyright trolling to patologia

Decyzja Rzecznika Dyscyplinarnego ORA w Warszawie w pewnym stopniu potwierdza coś, o czym pisałem od lat, a początkowo nie każdy chciał mi wierzyć. Masowe rozsyłanie wezwań do zapłaty w związku z piractwem, czasami określano jako copyright trolling może być działaniem niesłusznym, a czasem także nieetycznym lub bezprawnym w zależności od przypadku (nie mam tu na myśli wyłącznie Artura G. ale ogół obserwowanych zjawisk z zakresu trollingu). Wcale nie jest tak, że wszyscy odbiorcy pism są piratami, a nawet jeśli są, nie można ich zastraszać poprzez wprowadzanie w błąd co do ich praw. Dochodzenie wszelkich roszczeń musi się odbywać w sposób uczciwy i to samo dotyczy roszczeń z praw autorskich

Niestety masowe wysyłki pism z wezwaniami do zapłaty od lat współwystępują z różnymi patologiami. Mogę je krótko podsumować.

  1. Pisma często trafiają do osób niewinnych. Metody namierzania „piratów” są niepewne i przed różnymi sądami na świecie udowodniono, że dochodziło do pomyłek.
  2. Nawet jeśli adres IP, z którego udostępniano film został namierzony poprawnie, dochodziło do pomyłek w czasie przetwarzania danych dotyczących tego adresu (np. ktoś się pomylił podając adres operatorowi przy ustalaniu danych abonenta).
  3. Nawet gdyby prawidłowo ustalono adres IP udostępniania i nie doszłoby do innych pomyłek, abonent nie musi być sprawcą naruszenia i bezzasadne jest kierowanie wezwania do zapłaty do abonenta.
  4. Prawnicy zajmujący się copyright trollingiem rozsyłają agresywne wezwania do zapłaty z pełną świadomością wad opisanych w punktach 1-3.
  5. Pisma często zawierają informacje, które mają wprowadzić odbiorcę w błąd co do sytuacji prawnej odbiorcy (np. robić wrażenie, że nałożenie wyższej kary to tylko formalność).
  6. W polskich warunkach dochodzi do instrumentalnego wykorzystywania policji i prokuratury, zarówno w celu pozyskania informacji jak i zwiększenia siły zastraszania.
  7. W polskich warunkach dochodzi do masowych zatrzymań komputerów, mimo iż osoby wskazane jako „piraci” mogą być absolutnie niewinne.

Byłem jednym z pierwszych dziennikarzy w Polsce, którzy krytykowali copyright trolling i opisywali te wszystkie patologie. Początkowo wyzywano mnie od piratów, pisano skargi na mnie, dostawałem nawet e-maile z pogróżkami. Kiedyś opiszę to w ramach ciekawostki, natomiast teraz chciałbym skupić się na głównym wątku. Chyba jednak miałem trochę racji, skoro Rzecznik Dyscyplinarny ORA zdecydował się skierować sprawę do Sądu Dyscyplinarnego. W tym kontekście warto będzie przypomnieć jak działał Artur G.

On Anny Ł. do Artura G.

Tak naprawdę nie zaczęło się od Artura G., ale od innej adwokat z Warszawy – Anny Ł. Ta pani już w roku 2013 rozsyłała do internautów wezwania do zapłaty, początkowo na kwotę 550 zł (później kwota urosła). Oczywiście miała to być rekompensata za rozpowszechnianie filmu w sieci P2P.

Wezwania od Pani Anny Ł. miały bardzo charakterystyczny wzór. Otwierał je czerwony nagłówek o treści „PRZEDSĄDOWE WEZWANIE DO ZAPŁATY w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa”.

Od dawna pragnąłem porozmawiać z Panią Anną Ł., ale nigdy mi się to nie udało. Dzwoniłem do niej kilka razy. Wiecznie jej nie było. Na maila odpisała mi raz choć tak naprawdę tego maila mógł napisać ktokolwiek z jej kancelarii. Anna Ł. fascynowała mnie szczególnie dlatego, że wydawała się osobą bardzo dojrzałą jak na adwokata specjalizującego się w „piractwie internetowym”. Na listę adwokatów została wpisana w roku 1970, a przynajmniej takie informacje podaje wyszukiwarka rady adwokackiej.

Gdy działalność Anny Ł. była w pełni, otrzymałem ciekawy cynk od anonimowego informatora. Powiedział mi on, że kancelaria Anny Ł. nie jest prawdziwą kancelarią tylko „call center” przylepionym do kancelarii Artura G. To było bardzo ciekawe, ale nie mogłem tego potwierdzić i do dziś muszę to traktować w kategoriach niepotwierdzonej plotki.

Niedługo później skontaktował się ze mną sam Artur G. podający się wówczas za „pełnomocnika Anny Ł.”. Powiedział mi m.in., że pisma kancelarii Anny Ł. trafiły do około 5 tysięcy osób, ale odmawiał udzielenia informacji na temat tego, ile osób zapłaciło. Poza tym Artur G., podejmował inne działania „medialne”. Jego kancelaria zorganizowała konferencję o piractwie z udziałem trzech twórców (w tym jednego celebryty, którego sprawę rozwodową prowadził Artur G.). Pan adwokat udzielił też ciekawego wywiadu Gazecie Prawnej, w którym przekonywał, iż wysyłka pism nie jest działaniem dla pieniędzy.

W październiku 2014 roku kancelaria Artura G. sama zaczęła wysyłać pisma do internautów. Wzór pisma był bardzo podobny do tego stosowanego przez Annę Ł. Nadal był w nim czerwony nagłówek wspominający o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, mimo iż odbiorcy pism nie mieli statusu podejrzanych. Odbiorcy byli tylko osobami ustalonymi w toku postępowania. Dla prokuratury mogli być co najwyżej świadkami. Pisma od Artura G., były sformułowane tak, aby nawet osoba niewinna poczuła, że powinna płacić (szczególnie podobało mi się wprowadzenie do tych pism pojęcia „właściciela łącza”, jakby to o czymś przesądzało).

Doskonale wiem  jaką siłę oddziaływania miały pisma Artura G. W latach 2014-2015 odbyłem setki rozmów telefonicznych lub kanałami internetowymi z osobami, które otrzymały pisma. Wiele z tych osób nawet nie wiedziało czym jest BitTorrent, ale bali się i chcieli płacić „dla świętego spokoju”. Niektóre historie były dramatyczne np. pewna rodzina trzymała pismo w tajemnicy przed babcią, która akurat wróciła ze szpitala po operacji serca. Wiem, co powiedzą niektórzy. Pewnie wnuczek pobierał i zasłania się babcią! Niekoniecznie, gdyż w dzisiejszych czasach wielu starszych ludzi przegląda strony internetowe i np. używa Skype’a do kontaktu z rodziną. Jeśli taka osoba dostała pismo w sprawie BitTorrenta to naprawdę nie zawsze wiedziała o co chodzi, a przecież pismo wyglądało poważnie i wystawiła je „poważna” kancelaria prawna.

Adwokat powinien działać etycznie

Moim zdaniem sprawa Artura G., ma o wiele większą wagę niż bardzo rozdmuchana w mediach sprawa Lex Superior (też dotycząca masowej wysyłki pism z wezwaniami do zapłaty). Wszyscy dość szybko ustalili, że Lex Superior to nie była „prawdziwa kancelaria” natomiast Artur G., to był rozpoznawalny adwokat z niezłą reputacją. Większość dziennikarzy hamowała się z krytykowaniem go, bo to przecież „pan mecenas z Warszawy”. Pan mecenas udzielał wywiadów, pan mecenas mądrze się wypowiadał. Przez długi czas nie zauważano, że właśnie bycie adwokatem dodatkowo zobowiązuje do utrzymania pewnych standardów etycznych.

Przekonamy się co dalej zrobi Sąd Dyscyplinarny. Tymczasem nadal są pewne wątki, które mogą w tej sprawie interesować i niestety Sąd się nimi nie zajmie. Dlaczego nie postawiono podobnych zarzutów Annie Ł.?  Postaram się tego dowiedzieć, choć oczywiście nie będzie łatwo.