Pracodawcy coraz częściej zżymają się na L4, bo kiedyś to się przychodziło z grypą i nikt nie narzekał

Praca Dołącz do dyskusji (75)
Pracodawcy coraz częściej zżymają się na L4, bo kiedyś to się przychodziło z grypą i nikt nie narzekał

Częste L4 to prawdziwa zmora pracodawców, którzy chyba bardzo by chcieli, żeby ludzie przychodzili z grypą lub anginą do pracy. Na szczęście, na obecnym rynku pracy muszą liczyć się z tym, że pracownika i jego zdrowie należy szanować. 

O sprawie pisze „Wirtualna Polska”. Liczba zwolnień L4, na które wybierają się osoby w okolicach 30-tki, wręcz poraża. To właśnie młodsza kadra pracownicza spędziła na urlopie zdrowotnym w sumie 70 milionów dni – o 15 milionów więcej, niż dziesięć lat temu. Powody są różne, przoduje wśród nich depresja, jak zresztą pisaliśmy przy okazji Blue Monday 2018. Nie wszystkim pracodawcom się to podoba, chociaż niektórzy znaleźli sposób na zwolnienia.

Polacy jako ogół w roku 2017 spędzili na urlopie zdrowotnym 246 milionów dni.

Częste L4

Jak twierdzi Wojciech Andruszkiewicz, rzecznik ZUS w rozmowie z portalem, Polacy czują się nieco pewniej i chętniej biorą zwolnienia niż kiedyś. Nie przejmują się już opinią pracodawcy, który dotychczas mógł straszyć ich rzeczami w rodzaju „mam trzech ludzi na twoje miejsce”. Tych trzech ludzi na obecnym rynku pracy nie ma. Co prawda ciągle znajdują się tacy, którzy grożą zatrudnieniem Ukraińców, ale nawet to nie jest obecnie takie proste. Pracodawcy też w większości zmienili swoje poglądy na ten temat i nie wymagają już, żeby zakatarzony pracownik siedział za biurkiem.

Naszym rodzimym pracodawcom wcale nie jest to jednak w smak, o czym wspominają anonimowo. Ich zdaniem, kiedyś było dużo ludzi na jedno miejsce, więc pracownik szedł z grypą lub z anginą do pracy, bo szef w każdej chwili mógł podsunąć umowę komuś innemu. Teraz? Wystarczy katar, a pracownik goni do lekarza. Ponadto, zdaniem pracodawców, L4 teraz dostać nietrudno, a walczyć z tym zjawiskiem po prostu się nie da.

Z drugiej strony są takie firmy jak Capgemini, które zatrudnia osoby związane z IT i konsultingiem. Respektują oni prawo do L4, aczkolwiek pozwalają wtedy pracownikom zająć się obowiązkami w domu. Po uzgodnieniach z przełożonym każdy może podczas choroby założyć sobie home office. Opcja ta nie jest ograniczona tylko do chorych pracujących – może z niej skorzystać każdy i ludzie skwapliwie chwytają okazję.

Nikt się nie będzie nad tobą litował

Podstawowa zasada chorobowego brzmi: jeśli ty się nad sobą nie ulitujesz, nikt nie będzie się nad tobą litował, kiedy ci się pogorszy. Przeziębienie grypy to murowana wizyta w szpitalu i mnóstwo paskudnych powikłań. Drobna infekcja może stać się w pewnym momencie bardzo poważną chorobą. Szef może kręcić nosem, ale nie on potem będzie cierpiał z powodu przewlekłych schorzeń. Nie ma co się forsować, pracodawcy powinni się przyzwyczaić. Nie mówiąc o tym, że kiedy znajdujemy się w pracy, zarażamy też innych pracowników. Jeśli w pewnym momencie wyłączymy z pracy pół biura, na pewno nikt nie będzie przesadnie szczęśliwy z tego powodu.

A dobrodziejstwa L4 nadużywać nie wolno – ZUS bardzo uważnie śledzi tych, którzy w czasie rekonwalescencji próbują wybrać się w tropiki bądź wyremontować mieszkanie. Pracodawca zawsze może poprosić o kontrolę w mieszkaniu tego pracownika, co do którego nie jest pewien, czy w tym czasie nie opala się na plaży.