Nie chodzi nam wcale o wygranych czy przegranych w zakończonych właśnie wyborach samorządowych. Zresztą trudno jednoznacznie wskazać, kto tu jest zwycięzcą. Na pewno – mówiąc nieco górnolotnie – nie wygrała ich polska demokracja. Frekwencja w wyborach ledwo przekraczająca 50 proc.? Sorry, ale to porażka.
Po październikowych wyborach wydawało się, że naprawdę umiemy w demokrację. Frekwencja w wyborach wówczas wyniosła niemal 75 proc. – wynik wręcz fenomenalny jak na nasze warunki. Cała Polska była z siebie dumna, wszyscy opowiadali o miejscach takich, jak wrocławskie Jagodno, gdzie ludzie czekali godzinami, by spełnić swój obywatelski obowiązek.
Dzisiaj nie widzimy nic z tamtej atmosfery. Jeśli chodzi o wybory samorządowe 2024, to wygląda na to, że frekwencja wyniesie marne 51 proc., może minimalnie więcej. W wielkich miastach tłumów przed komisjami nie było. W mniejszych też zresztą było podobnie.
Frekwencja w wyborach 2024 r. to porażka. Nie wmawiajmy sobie, że jest inaczej
Jak wyjaśnić ten nagły zjazd frekwencyjny? Można to zrobić na wiele sposobów. Jednak wybory samorządowe mają dużo mniejsze znaczenie niż te parlamentarne – a te parlamentarne z 2023 r. miały znaczenie dużo większe niż głosowania do Sejmu i Senatu z wcześniejszych lat. Nie ma też już takiej emocji „antypisowskiej” jak jesienią 2023 r. Ale i wielkiej emocji „prokoalicyjnej” też nie ma, bo i z realizacją obietnic z kampanii idzie raczej kiepsko. Mamy więc trochę marazm, jeśli chodzi o polityczne emocje.
Jasne, możemy w ten sposób tłumaczyć to wszystko. Ale to daje po prostu fatalny obraz naszej demokracji. Skoro musimy być naprawdę wkurzeni (czy wręcz wściekli), by iść zagłosować – to powodów do zadowolenia raczej nie ma. Polska polityka ma oczywiście to do siebie, że zaraz pewnie znajdzie się coś, co naprawdę nas zdenerwuje – i być może potem znów tłumnie pójdziemy do urn. Ale przecież nie o to chodzi w zdrowej demokracji. Jeśli byśmy regularnie rozliczali polityków – i każdy chodziłby na wybory – pewnie koniec końców politycy mniej by nas denerwowali, bo czuliby większą presję, by nie robić głupot. Szkoda, że w naszej polityce wszystko jest postawione na głowie. Aby umowne Jagodno się uruchomiło, najpierw to umowne Jagodno musi się wściec. Lepiej by było, gdyby poszło głosować, żeby denerwować się nie musiało.