Pamiętacie jeszcze te 1,5 miliarda dolarów, które Gazprom musiał przelać Polsce z powodu wyroku trybunału arbitrażowego? Chodziło o sposób naliczania cen gazu. Dzięki zwycięstwu PiS z 2020 r. teraz Rosjanie odbijają sobie stratę z nawiązką. Właśnie przez nowy sposób naliczania cen. Kontrakty gazowe to nie jest coś, czym rządzący powinien się chwalić.
Te 1,5 miliarda dolarów „wygrane” przez PGNiG Gazprom sobie jeszcze na Polsce zdąży odbić z nawiązką
Ceny gazu w Polsce biją kolejne rekordy. Prezes Urzędu Regulacji Energetyki zatwierdził nowe taryfy, w myśl których w tym roku przeciętne gospodarstwo domowe zapłaci rachunek wyższy nawet o 54 proc. To zresztą nic przy odbiorcach korzystających z taryf biznesowych, w których uderzyły niekiedy nawet kilkusetprocentowe podwyżki. Wszystko dlatego, że ceny gazu na holenderskiej giełdzie towarowej biją rekordy. Dlaczego jednak ceny w Holandii miałyby wpływać na rachunki w Polsce? By to zrozumieć powinniśmy cofnąć się do 2020 r.
Wtedy to Trybunał Arbitrażowy w Sztokholmie przyznał rację PGNiG w sporze w Gazpromem. Chodziło o to, w jaki sposób polsko-rosyjski kontrakt gazowy regulował sposób ustalania cen. Rządzący uznali, że skomplikowana metoda uwzględniania średniej ceny produktów ropopochodnych z kilku ostatnich miesięcy jest dla Polski niekorzystna. O wiele lepszym rozwiązaniem byłby zakup po cenach bieżących. To znaczy: tych na holenderskiej giełdzie.
Owszem, dzięki uznaniu polskich roszczeń przez Trybunał Gazprom zapłacił Polsce 1,5 miliarda dolarów „korekty”. Odtrąbiono wówczas wielki sukces i przy okazji odsądzano od czci i chwały politycznych oponentów, którzy negocjowali poprzednie kontrakty gazowe z rosyjskim gigantem. Chodzi przede wszystkim o Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka. Warto sobie więc zadać pytanie: kto ostatecznie miał rację w tym sporze?
Rozwiązanie, które rząd PO-PSL wcisnął do kontraktu jamalskiego było, trzeba to przyznać, bezpieczne. Owszem, przepłacaliśmy nieznacznie każdego miesiąca i nie mogliśmy korzystać z ówczesnej niskiej ceny gazu na giełdzie towarowej. Tyle tylko, że w zamian byliśmy odporni na szok cenowy na wypadek, gdyby Rosjanie – na przykład – postanowili zagrać gazową kartą w wielkiej polityce a ceny poszybowałyby w górę.
Kontrakty gazowe zawierane przez rząd PO-PSL okazały się nadspodziewanie zdroworozsądkowe
Nie ma się jednak co łudzić. Cena gazu indeksowana do cen produktów ropopochodnych również przyniosłaby nam teraz wyższe rachunki. Wstrząs jednak najprawdopodobniej byłby dużo mniejszy. Ceny gazu w Holandii poszybowały w drugiej połowie zeszłego roku o 300-900 proc. W tym samym okresie ropa naftowa na światowych rynkach drożała dużo mniej. Pogłębioną analizę na ten temat zamieścił na Titterze Tomasz Urbaś.
(1/20)
1. Podwyżki cen gazu to wina PiS.
2. Tusk chronił Polaków przed podwyżkami klauzulą cenową z 2012 kontraktu jamalskiego.
3. Kaczyński, Sasin, Naimski, Kowalski i Kwieciński doprowadzili do likwidacji klauzuli Tuska.
4. Wtedy Putin podwyższył ceny gazu o kilkaset procent.— Tomasz Urbaś (@TomaszUrbas) January 7, 2022
Warto także przypomnieć o dwóch niewygodnych dla rządzących faktów dotyczących zawierania kontraktów gazowych przez Polskę w ostatnich dekadach. Być może niektórzy jeszcze pamiętają, że za zawarcie rzekomo bardzo niekorzystnego kontraktu z Gazpromem prokuratura chciała ścigać Waldemara Pawlaka, ówczesnego wicepremiera i ministra gospodarki. Było to pokłosie raportu NIK z 2013 r. ujawnionego pięć lat później. Chodziło zaś o lata 2009-2010.
Z jego treści wynika, że Pawlak „nie wykorzystał w pełni możliwości negocjacyjnych ze strona rosyjską”. Chociażby w postaci samego rozmiaru polskiego rynku gazowego. Najważniejszym zarzutem była wola przedłużenia kontraktu na dostawy gazu z Rosjanami aż do 2037 r. Wicepremier nie był w stanie wskazać, dlaczego właściwie w ogóle rozważano taki scenariusz. Na szczęście w sprawę wmieszała się Komisja Europejska. Ostatecznie kontrakt z Gazpromem obowiązuje do 31 grudnia 2022 r.
Tyle tylko, że prokuratura jakoś nie była w stanie postawić Pawlakowi jakichkolwiek zarzutów. Może dlatego, że stanowiła – o zgrozo – spory krok naprzód dla Polski? Negocjacje przyniosły bowiem szereg korzystnych zapisów. Takich, jak chociażby zakontraktowanie dostaw gazu nieprzekraczających polskiego zapotrzebowania. Operatorem przesyłowym została spółka należąca w całości do Polski. Zastosowano także możliwość rewersu wirtualnego – pozwalającego kupować gaz na zachodzie i pobierać go sobie z rosyjskich dostaw płynących gazociągiem Jamalskim.
Kontrakt z Gazpromem obowiązuje do 31 grudnia 2022 r. Już teraz warto zadać pytanie: co dalej?
Nie sposób także nie wskazać powodu, dla którego rząd PO-PSL w ogóle musiał renegocjować kontrakty gazowe z Gazpromem. W 2006 r., w trakcie pierwszego rządu PiS, minister skarbu Wojciech Jasiński wyraził zgodę na podpisanie dużo bardziej niekorzystnej umowy. Jak sam wówczas pisał:
Ze względu na ograniczony czas do wyrażenia opinii MSP nie miało możliwości analizy przekazanego projektu Umowy. Nie mniej mając na uwadze bezpieczeństwo energetyczne kraju (…) wyrażam zgodę na zawarcie Umowy
Brzmi jakby ktoś podpisał ważną umowę bez dogłębnego zapoznania się z jej treścią. W tym wypadku zdecydowanie nie było mowy o „wykorzystaniu w pełni możliwości negocjacyjnych”. Jeśli ktoś myśli, że minister Jasiński po takiej wpadce przestanie się zajmować polską energetyką. Otóż nic bardziej mylnego. Od 2020 r. pełni funkcję przewodniczącego Rady Nadzorczej PKN Orlen.
Kontrakty gazowe zawierane w ostatnich dekadach są niezwykle ważne dlatego, że bezpośrednio wpływają na sytuacje gospodarczą Polski i Polaków. Ceny gazu przekładają się wprost na ceny towarów w sklepach, oraz rachunki płacone przez miesiąc przez gospodarstwa domowe. Dlatego dobrze by było, aby politycy odpowiedzialni za tak kluczowe umowy przynajmniej sprawiali wrażenie, że wiedzą co robią.
To szczególnie istotne w tym roku. Jak już wspomniano, kontrakt z Gazpromem wygasa z początkiem roku 2023. Już teraz warto by sobie zadać pytanie: co dalej? Polityka gazowa rządzących opiera się o założenie, że nic nie szkodzi, bo w październiku tego roku uruchomimy gazociąg Baltic Pipe i uniezależnimy się od dostaw z Rosji. Gazprom wciąż dostarcza nam przecież aż 55 proc. gazu.
Co jednak, jeśli znowu coś pójdzie nie tak? Warto zauważyć, że Rosjanie tej zimy w ogóle nie są zainteresowani kontraktami krótkoterminowymi. Oby się na koniec nie okazało, że Polska wstająca z kolan w coś się uderzy, albo coś sobie odmrozi.