Kupowanie gier na Steamie to fikcja, bo Steam nigdy gier nie sprzedawał

Gorące tematy Technologie Zakupy Dołącz do dyskusji (185)
Kupowanie gier na Steamie to fikcja, bo Steam nigdy gier nie sprzedawał

Co bardziej zaznajomieni z zasadą działania największej platformy dystrybucji cyfrowej gier – zapewne o tym słyszeli. Nie zmienia to faktu, że wielu użytkowników prawdopodobnie nadal sądzi, że na Steamie kupują gry. A tymczasem kupowanie gier na Steamie to fikcja. 

Sprawa jest jednak nieco bardziej skomplikowana. Przede wszystkim Steam gier nigdy nie sprzedawał, a tym samym – kupowanie gier na Steamie de facto nie miało miejsca. Nawet w czasach przed 2012 rokiem, kiedy wprowadzony został aktualny regulamin EULA (licencja użytkownika końcowego) serwisu, sprzedawane były jedynie licencje na dostęp do gier. Problem dla serwisu związany z tym rozwiązaniem ujawnił wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE z 3.07.2012. Orzeczono w nim, że wydawca nie ma prawa do ograniczania możliwości redystrybucji przez użytkownika używanej kopii produktu. Wyrok ten oznaczał w praktyce, że odsprzedawanie tzw. kluczy produktu na Steamie jest legalne na terenie Unii Europejskiej.

Kupowanie gier na Steamie. A właściwie odsprzedawanie tzw. kluczy produktu

Prosta logika podpowiada, że skoro gracz używa danej gry i dalej ją odsprzedaje, to można na tym zarobić. Na przykład tworząc platformę do handlu wtórego w obrębie serwisu i pobierając procent od transakcji. Takie głosy pojawiły się wśród użytkowników po wspomnianym wyżej wyroku jako próba wskazania obustronnie korzystnego rozwiązania. Ma to jednak pewną fundamentalną wadę – kopia cyfrowa nie wiąże się z kosztami dodatkowej produkcji. Wynika z tego, że zysk generuje przede wszystkim sprzedawanie kolejnych kopii. A tutaj tworzenie rynku wtórnego ma zgubny wpływ na obrót egzemplarzami nowymi – i przez to droższymi. Jednocześnie wartość gry „używanej” jest dokładnie identyczna, jak „nowej”, bo używanie nie wpływa w żaden sposób na jej stan.

Co zatem zrobił Steam?

Wprowadził – metodą siłową – nową politykę EULA, obowiązującą z niewielkimi zmianami do dzisiaj. Co więcej, zrobił to w sposób mało elegancki. Posiadacze wcześniej kupionych i aktywnych tytułów zostali z dnia na dzień poinformowani, że muszą zaakceptować nowe licencje albo zostaną pozbawieni dostępu. Czyli de facto zrzec się posiadanych praw na rzecz serwisu. Na pytania, czy można nie akceptować nowych zasad i zachować dostęp wyłącznie do posiadanych już gier, usłyszeli, że można dobrowolnie wystąpić o zlikwidowanie konta i usunięcie biblioteki. I to była jedyna odpowiedź sklepu.

A co to za nowe zasady?

Od 2012 roku, Steam udziela wyłącznie licencji na ograniczony i ograniczony czasowo subskrypcją abonamentu dostęp do gier. Oznacza to w praktyce, że póki płacimy i nie łamiemy regulaminu możemy korzystać z gier. Są one jednak – wraz z wszelkimi prawami do eksploatacji i odsprzedaży, nie określonymi osobno w licencji – własnością Valve i ich partnerów handlowych. Zapisy z licencji gier to temat na osobny artykuł, jednak z reguły oznacza to, że możemy tylko grać. W praktyce nie każde naruszenie regulaminu – modowanie, nagrywanie i publikacja gameplayu – jest przez Valve egzekwowane, ale mają do tego prawo. A my musimy im go udzielić, albo nie będziemy mogli grać. Oto smutne realia korzystania ze Steama w dzisiejszych czasach.