Podziękowania dla Łukasza Warzechy za to, że zmienił tragizm wojny w slapstickową komedię

Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (87)
Podziękowania dla Łukasza Warzechy za to, że zmienił tragizm wojny w slapstickową komedię

Łukasz Warzecha to znany dziennikarz i publicysta. Od dnia rosyjskiej napaści na Ukrainę tweetuje jednak przede wszystkim ku pokrzepieniu serc. 

Jest taki – świetny – film „Życie jest piękne” w reżyserii Roberto Benigniego. Gorąco wszystkim polecam. Jego akcja rozgrywa się w czasie II Wojny Światowej. Zamknięty w obozie koncentracyjnym wraz z synem Guido próbuje przekonać chłopca, że okrutna rzeczywistość jest jedynie formą zabawy dla dorosłych.

Podobny pomysł na narodową terapię, próbę wyrwania nas choć na chwilę z tego koszmaru, który niektórzy z nas widzą nawet bezpośrednio z okien swych domów, przyjął dziennikarz Łukasz Warzecha. Jego konto w mediach społecznościowych momentami wygląda tak, jak gdyby żadnej wojny tuż przy granicy nie było, a niesforny 47-latek zmaga się z trudami codziennej egzystencji, opisując swoje przemyślenia. To oczywiście sprytna kreacja ku pokrzepieniu serc.

Warzechizm w komedii

Łukasz Warzecha to znany publicysta, który swego czasu zapoczątkował dziś powszechną w polskim internecie modę na podawanie w mediach społecznościowych informacji o tym, jakiej jesteśmy płci. Jego batalia z T-Mobile, by sieć w jednoznaczny sposób zwracała się do niego „Pan”, odbiła się szerokim echem na prawicy i na lewicy, szczególnie w tym drugim środowisku znajdując dziś szereg naśladowców. Głośniejszy był tylko jego konflikt z Kancelarią Prezydenta, która najpierw zaprosiła dziennikarzy na spotkanie, a potem nie chciała się zrewanżować za to nawet przysłowiową łyżką zupy.

Myślę, że to właśnie wtedy – biorąc pod uwagę uzyskany rozgłos – Warzecha dostrzegł swoje komediowe walory, które dziś skrzętnie wykorzystuje. To właśnie zestawienie rzeczy poważnych (Prezydent RP) z rzeczami pozornie błahymi (zupa), lecz wyniesionymi do rangi absolutu, stało się toposem satyrycznej twórczości Warzechy.

Na tamten happening z sympatią patrzyły też osoby „przy tuszy”, zmagające się na co dzień z otyłością, gdy w dobie powszechnego fatshamingu publicysta ignorował oceniające spojrzenia i nie bał się stoczyć batalii o przysługujący mu posiłek. W jednym ze swoich materiałów Łukasz „Lotek” Lodkowski mówi, że on – z racji społecznego odbioru swoich gabarytów – McDonald’sa zamawia już tylko w McDrivie. Warzecha bez żadnych kompleksów upokarzał Andrzeja Dudę, stawiając całą jego instytucję w cieniu przyziemnej zupy. Co było oczywiście wyrazem protestu wobec zaniedbań prezydenta w obszarze ochrony Konstytucji.

Widać w tej twórczości wpływy Jerry’ego Seinfelda, ale też próby zasiania moralnego niepokoju trochę w stylu Abelarda Gizy. Oczywiście wszystko musi być spójne z wizerunkiem Warzechy, więc jest lekko przaśne, opakowane w mentalny kostium Karola Krawczyka z kultowych „Miodowych Lat”. Przy czym dla Karola Krawczyka nitką łączącą ze światem empatii była ukochana Alina, Warzecha zaś wzrusza się nad swoją sytuacją gospodarczą. Porzuca wtedy kostium wytrawnego stratega, który wojnę z Rosją rozgrywa w swoim umyśle i potrafi rozbawić przerysowanym drżeniem o egzystencję, zdolność kredytową czy ceny towarów na półkach.

Niektórzy twierdzą, że – właśnie w aktualnym, wojennym okresie swojej twórczości – Warzecha trochę śmieje się z niedoskonałości intelektualnej Polski B. Aż do przesady piętnuje przywary ludzi, którzy nie potrafią myśleć wielopłaszczyznowo, przedkładając „ja” nad potrzeby ogółu czy nawet własny, ale liczony w dłuższej perspektywie interes. Trudno jednoznacznie ocenić,  w kogo dokładnie wymierzona jest satyra, ponieważ odbiorcy podzielili się w ocenach. Każdy dostrzega tam politycznego przeciwnika. I tak, zdaniem sympatyków liberałów – swoim tweetami Warzecha parodiuje beneficjentów programu 500+. Zdaniem wyborców prawicy – jego obecna twórczość to pastisz energetycznej polityki Niemiec.

Z jednej strony próbuje odgrywać rolę wszechwiedzącego i omnipotentnego narratora rzeczywistości, którego następnie „uczłowiecza”, przybliża do prostego w procesach intelektualnych polskiego internauty mentalnością „Chytrej baby z Radomia”. To udany zabieg artystyczny, choć, oczywiście, jak zawsze budzący skrajne emocje – w ocenie wielu krytyków Warzecha nie powinien sobie kpić z wojny. Umęczony dźwiganiem krzyża odpowiedzialności czasem zrzuca maskę komika i napisze coś na poważnie. Na szczęście szybko przychodzi moment refleksji.

Łukasz Warzecha i jego terapia poprzez komedię

Gdy wybucha wojna, Warzecha tweetuje rozsądnie: krytykuje Węgry, pisze o przewrocie kopernikańskim w krajach Zachodu, promienieje dumą z tego jak Polska przyjmuje pierwszych uchodźców. Ale widzi, że takie truizmy może wypisywać dowolny redaktor dowolnej redakcji. Szybko dokonuje ironicznej syntezy rzeczywistości i postanawia kpić, żartować, odwracać uwagę. Umie śmiać się z samego siebie. Odwołując się do charakterystycznego stylu swojej komediowej twórczości, stawia się trochę w roli przysłowiowego „Osła ze Shreka” – tchórzliwego i egocentrycznego bohatera, który nie do końca ma kontakt z rzeczywistością. Troszkę pan Zagłoba, ale bez tego pierwiastka męstwa, by inspiracje już raz nakreśloną postacią nie były u Warzechy zbyt widoczne.

Kiedy 54-letnia Svietlana zbierała wokół bloku kończyny swojego syna, by zapewnić mu godny pogrzeb, Warzecha w dokładnie tej samej sekundzie humanitarny dramat makro syntezuje w skali mikro, wywlekając swój rachunek ze stacji benzynowej.

Kiedy 9-letnia Yulia, jej 12-letnia siostra Olga i ich 34-letnia mama były gwałcone przez rosyjskiego żołnierza (spokojnie, obecnie cała trójka jest już bezpieczna w Polsce), warzecha kpi z prymitywnego dyskursu, który w tym czasie toczy się w mediach społecznościowych. „Tak, od tych uchodźców wszyscy uciekną z Polski” – ironizuje, ze swoją charakterystyczną manierą wsadzając kij w mrowisko.

Kiedy zapłakane twarze Ukraińców oglądają w telewizji jak ich Mariupol, domy, mieszkania, apartamenty usuwane są z powierzchni ziemi, Warzecha szuka ujścia dla naszych emocji. Zamiast zamykać się w bańce emocji tragizmu i bezradności, woli ukierunkować nas na bańkę na rynku nieruchomości.

Kiedy uchodźcy z Ukrainy po trzech dobach bez snu z dorobkiem życia upchniętym do reklamówki z ukraińskiej Biedronki stoją na granicy między naszymi krajami, w tym samym czasie Łukasz Warzecha w charakterystyczny dla siebie sposób penetruje przywary polskiej biurokracji i wydłużony czas oczekiwania na nowe paszporty.

Kiedy brat tłumaczy listownie małemu Dimie, że niestety nie uratował mamy, a następnie rysuje, jak znaleźć jej prowizoryczny grób obok przedszkola Dimy w Mariupolu, Warzecha sonduje stan polskiego biznesu na wschodzie, bo przecież ktoś powinien profesjonalnie stawiać tym biednym ludziom nagrobki.

Kiedy Warzecha pyta:

To robi to przecież z niepokojem, chodzi mu o to, by uchronić te nieszczęśliwe dzieci od kolejnej tragedii w postaci Czarnka, jawnie kpiąc z mizernego dorobku niepopularnego ministra.

Kiedy posłanka wskazuje w jak tragicznej sytuacji znajdują się obecnie ludzie uciekający przed wojną, Warzecha stara się spłycić rozmiar ich tragedii do tymczasowego dyskomfortu porównywalnego z noszeniem maseczki przez 5 minut w sklepie przez zdrowego, 47-letniego chłopa. Wierzy, że Ukraińcy są silni i podołają wyzwaniu, a potem czekać na nich będzie nagroda.

Jednocześnie Warzecha naigrywa się z ignorantów, których wypowiedzi mogą od czasu do czasu wybrzmiewać w mediach. Podczas, gdy Władimir Putin zachwiał polityczno-ekonomicznym porządkiem całej planety, Warzecha ironizuje, że wszystko to tak naprawdę wina polskiego rządu i że tak naprawdę to Morawiecki z Dudą są głównymi winnymi całej sytuacji. Uwagi szczególnie bolą powszechnie znane z ojkofobii środowisko Gazety Wyborczej.

Nie ukrywam, że na fali tej ironicznej kreacji dziennikarza, sam próbowałem uszczknąć nieco popularności, podczepiając się pod ironiczny styl relacjonowania wydarzeń wojennych w Ukrainie.

I właśnie wtedy Łukasz Warzecha postanowił iść ze mną w tę grę, zawadiacko droczyć się kreując się na taką podstarzałą ciotkę, już w schyłkowej fazie menopauzy, co to nawet nie jest w stanie wytrzymać dźwięku opadającego kurzu. Tu zwracam uwagę na ten artystyczny kontrast, ale też swego rodzaju hołd dla słynnej wypowiedzi Jacka Braciaka. W tle napierdziela napalm, płoną helikoptery, trupy na ulicach, wyrżnięte dzieci, gwałcone kobiety, wszyscy strzelają, a Warzecha siedzi za biurkiem i mówi „no, czuję się wyobcowany przez ropę po 10 zł”.

Oczywiście Warzecha nie zapomina o ukraińskich dzieciach. To znaczy tych, których Putin jeszcze nie zabił. Na łamach swojego twitterowego konta angażuje do wspólnej zabawy w państwa-miasta czy zgadnij jaki to samochód.

Warzecha w ostatnich dniach kreuje się na tchórza, takiego co to siedzi w piwnicy pod stołem i boi się uchodźców, cen paliwa, kredytów, wojny, wojny atomowej. Trzy razy dziennie dostaje z tego powodu ataków migreny. To jest kolejny zabieg komediowy na zasadzie kontrastu, bo przecież kiedy wpiszemy w Google „Łukasz Warzecha”, zostaniemy uraczeni wyłącznie takimi grafikami:

Krótko mówiąc – jeśli ktoś nie zna kontekstu, żart może mu umknąć – Warzecha to twardziel. Współczesny wojownik, samiec alfa z karabinem do obrony siebie i ojczyzny. Humor sytuacyjny stosowany w tym wypadku każe nam sobie natomiast wyobrażać abstrakcyjny scenariusz, że John McClane ucieka przed Hansem Gruberem, lamentując, że kto to to całe szkło posprząta i że lepiej terrorysty nie prowokować, bo może jeszcze zapragnie zburzenia także naszego wieżowca w Queens.

Łukaszu Warzecho, dziękuję

Ktoś mógłbym powiedzieć, że Warzecha ze swoim momentami ciętym poczuciem humoru jest odrealniony. Ja mówię – marzyciel. Czy nie wszyscy chcielibyśmy wyrwać się teraz z otaczającej nas rzeczywistości? Każdy jednak pomaga jak może. Jedni przelewają pieniądze, inni oddają domy, inni świadczą pomoc prawną, inni przebierają się za dinozaura, jeszcze inni organizują transporty, kupują Kinder Niespodzianki, a Łukasz Warzecha dba na Twitterze o nasze morale, przerysowując obecne problemy, sprowadzając ludzkie tragedie do rangi nieistotnych pierdółek, nie bojąc się nawet ośmieszenia własnej osoby dla poprawy humoru ogółu.

Czy robi to z dobroci serca, czy może koniunkturalnie zobaczył jaką karierę zrobił inny satyryk na Ukrainie – trudno powiedzieć. Wiem jednak na pewno, że wszystko co robi dziś dla nas Łukasz Warzecha zostanie mu po stokroć zapamiętane. To właśnie w chwilach próby możemy łatwo odróżnić ludzi o wielkim sercu, także do dawania radości innym, od pospolitych hipokrytów i tchórzy.