Maseczki na dworze? „Bez sensu”, odpowiada członek Rady Medycznej przy premierze. Profesor Miłosz Parczewski z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego mówi, że są najnowsze wyniki badań pokazujące, że na świeżym powietrzu szanse na zarażenie się koronawirusem są bardzo małe. Tymczasem wciąż obowiązuje nakaz zasłaniania twarzy, a za jego złamanie grozi nam grzywna. Po co, skoro jest to „bez sensu”?
Maseczki na dworze – „bez sensu”
Profesor Parczewski był w środę gościem Popołudniowej Rozmowy RMF FM. Przy okazji rozmowy o zasadności zamknięcia zakładów fryzjerskich specjalista do spraw chorób zakaźnych podzielił się zaskakującą refleksją. Najpierw powiedział, że nie ma badań potwierdzających duże ryzyko zakażenia u fryzjera. A potem dodał:
Jedyne badanie, które się pojawiło w ostatnim tygodniu, które jest istotne epidemiologiczne, to to że na zewnątrz nie dochodzi do istotnej liczby zakażeń. Czyli to noszenie masek na dworzu, możemy powiedzieć, że jest bez sensu.
Ta deklaracja musi obudzić dyskusję. Czy czekają nas obowiązkowe maseczki do lata 2021, skoro noszenie ich na zewnątrz nie ma właściwie sensu? Wciąż przecież obowiązuje rozporządzenie nakazujące każdemu zasłanianie twarzy w miejscach ogólnodostępnych, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Mało tego – w lutym wprowadzono zakaz noszenia przyłbic, kominów i innych przedmiotów chroniących nas w mniejszym stopniu niż maseczki. W jaki sposób taka regulacja ma się utrzymać, skoro doradzający szefowi rządu medycy kwestionują sens takiego zapisu?
Maseczki na dworze – za łamanie nakazu grzywna
Na początku epidemii koronawirusa kara za brak maseczki była pozbawiona jakiejkolwiek pozbawionej podstawy prawnej. Zmieniono to dopiero w listopadzie, dodając do Kodeksu wykroczeń art. 116 § 1a:
Kto nie przestrzega zakazów, nakazów, ograniczeń lub obowiązków określonych w przepisach o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, podlega karze grzywny albo karze nagany.
Sprawa legalności obowiązku noszenia maseczki i sankcji za jego złamanie stała się jasna. I zasłanianie ust i nosa na dobre weszło do naszej codzienności, choć oczywiście antymaseczkowcy wciąż paradują właściwie wszędzie z odsłoniętą twarzą. Dziś jednak, skoro badania naukowe, legitymizowane przez najważniejszych specjalistów od medycyny w Polsce, pokazują że taki nakaz zasłaniania twarzy na zewnątrz nie ma epidemiologicznego sensu, warto się zastanowić nad zmianą przepisów.
Maseczki na dworze – nie, ale w pomieszczeniach – tak
I oczywiście niezmiennie oczywistym pozostaje fakt, że obowiązek zakrywania twarzy w przestrzeniach zamkniętych wciąż musi obowiązywać. Tu właściwie nie ma pola do dyskusji – koronawirus rozprzestrzenia się właśnie w sytuacjach kontaktów międzyludzkich w niewentylowanych pomieszczeniach. Jednak zmuszanie ludzi do chodzenia po pustej ulicy, w czasem utrudniającej oddychanie masce, wydaje się dziś absurdem. I oczywiście mogę wyobrazić sobie, że rządzący nie zdejmują tego nakazu w obawie przed tym, że ludzie kompletnie zaczną ignorować zasady epidemiczne. Ale to nie może tak działać.
Prawo bowiem nie może obowiązywać na zasadzie „jak zdejmiemy jedno obostrzenie to ludzie staną się rozwydrzeni”. Może właśnie sensowniej byłoby punktowo wskazać, gdzie maseczka jest wymagana. Na przykład w autobusach i tramwajach, i to tam ściśle egzekwować przepisy. Dziś bowiem notorycznie można spotkać ludzi chuchających i kichających na współpasażerów, którym nic nie można zrobić. Zamiast tego policjanci wystawiają mandaty ludziom, którzy na rodzinnym spacerze postanowili odetchnąć świeżym powietrzem.