Matty Cash od zawsze podziwiał papieża Polaka, robi zakupy w Biedronce i nie chce płacić abonamentu RTV

Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (24)
Matty Cash od zawsze podziwiał papieża Polaka, robi zakupy w Biedronce i nie chce płacić abonamentu RTV

O mój Boże, znowu zaczęła się ta paździerzowa szopka z nacjonalizowaniem piłkarza do reprezentacji Polski. 

Czego by nie mówić, akurat my – Polacy – mamy bardzo nacjonalistyczne podejście do reprezentacji Polski w piłce nożnej. I uważam, że to dobra cecha, ponieważ po to właśnie powstały rozgrywki reprezentacyjne, by skupiać wokół drużyny graczy określonej narodowości. I ograniczyć transfery, budowanie superpotęg w oparciu o pieniądze, a nie zasadę losowości, szczęścia, no i troszkę oczywiście szkolenia. To alternatywa dla piłki klubowej, niektórzy ją krytykuję (a potem zachwycają się World Cup 2018 i Euro 2020), ale też uczciwie trzeba przyznać, że niektóre reprezentacje znacząco ją wypaczają.

Nawet uczulona na tym gruncie Polska ma w tej przestrzeni niechlubne doświadczenia, choć oczywiście konkretne przypadki należy rozpatrywać indywidualnie. Thiago Cionek mówił lepszą polszczyzną od wielu urodzonych na Suwalszczyźnie kadrowiczów i miał niezaprzeczalny związek emocjonalny z Polską. Ale wszystkim nam chyba odbija się czkawką Emmanuel Olisadebe znacjonalizowany kompletnie od czapy czy Roger Guerreiro, czyli takie dwa de facto transfery reprezentacyjne, które mocno utrudniają dziś psioczenie na chociażby kadrę Niemiec lub Francji.

Mieliśmy też mniej skrajne przykłady, jak choćby Ludo Obraniaka, który przypomniał sobie, że w jego żyłach płynie polska krew, gdy oczywistym stało się, że umiejętnościami stoi na poziomie co najwyżej takiego francuskiego Filipa Burkhardta. Facet był tragiczny, tylko tamtej reprezentacji przeszkadzał (czego się jednak spodziewać po „mózgu reprezentacji Smudy”), a na dodatek stroił fochy, jak gdyby przybył do naszej ziemi nie kompletny średniak mizerniejącej wówczas Ligue 1, a sam Zizou.

Matty Cash jest Polakiem jak ja cię nie mogę

Jeśli chodzi o to czy Matty Cash ma „moralny mandat” (o ile można tak powiedzieć, głupie określenie) do występów w narodowej reprezentacji Polski, to chyba można założyć, że mimo wszystko jednak tak. Choć urodził i wychował się w Anglii, jego mama jest Polką, język i tradycja są wciąż w jego rodzinie żywe. Wierzę, mam takie poczucie, że dla Casha wyprawa do Polski nie jest tylko szlakiem desperacji, wyprawą do odległego kraju w celu zaznania piłki reprezentacyjnej, autopromocji, może korzyści finansowych. Że ta więź, choć mocno ograniczona, istnieje. To nie są rozwodnione geny zawinięte w jakąś szmatę na strychu, chłopak musi zdawać sobie sprawę z tego, że w połowie jest Polakiem. I choć piłka nożna stale się profesjonalizuje, to również po tak błahe akcenty warto w niej sięgać od czasu do czasu. Jeśli nie wierzycie, to spójrzcie na kadrę Włochów, śpiewających swój hymn.

Trochę jednak martwią mnie te publiczne wypowiedzi, które w 2021 roku prowadzą do nieuniknionej olisadebizacji pozyskania znakomitego piłkarza dla polskiej reprezentacji. W nielicznych wypowiedziach – nie bez winy samego piłkarza – doszukuję się takiego tonu, który my w Polsce lubimy słyszeć. Że Matty w sumie to zawsze czuł się Polakiem, że jego wymarzona emerytura to ogródek działkowy w Kłodzku, a występ w kadrze Polski to spełnienie marzeń. Niepotrzebne i kompletnie niewiarygodne.

Czy nie prościej postawić sprawę jasno?

Słuchajcie, jestem Anglikiem, mój tata jest Anglikiem, to mój język, tu się urodziłem, tu się wychowałem, tu spędziłem całe swoje życie. Moim marzeniem było grać w reprezentacji Anglii i gdybym tylko mógł odgrywać w niej istotną rolę, na pewno odpowiedziałbym na wezwanie Albionu. Niestety – konkurencja jest gigantyczna, a selekcjoner jasno dostał do zrozumienia, że nie ma mnie w swoich planach. Na szczęście w dzisiejszym, wieloetnicznym i wielowymiarowym świecie mam to szczęście i przywilej, że dzięki mojej mamie jestem także Polakiem. Mam prawo reprezentować dwa kraje i po dopełnieniu wszelkich formalności liczę na grę dla zespołu mojej drugiej ojczyzny.”

Czy tak nie byłoby lepiej, zamiast nieoczywistych pytań i oczywiście chocholego tańca dziennikarzy sportowych, którzy już teraz palą się do zadawania pytań zgodnych z teorią olisadebizacji. „A powiedz pierogi”, „ile bigosu zjadłeś najwięcej”, „no jak ze mną się nie napijesz, to jaki z ciebie Polak”?

Strasznie to wszystko jest przaśne, a tymczasem Polska jako naród – i zarazem związek piłkarski – powinna mieć pewne automatyzmy przy przeprowadzaniu tego typu operacji. Proceduralne, ale też medialne, estetyczne i społeczne.