Ekolodzy w Bieszczadach mieli bronić natury, a skończyło się na narkotykach i nielegalnej broni

Codzienne Środowisko Dołącz do dyskusji
Ekolodzy w Bieszczadach mieli bronić natury, a skończyło się na narkotykach i nielegalnej broni

Miała być obrona wartości i ekologicznych idei skończyło się na narkotykach, nielegalnej broni i darmowym biwaku w Bieszczadach. Ta jedna sytuacja pokazuje, dlaczego nie popieram organizacji ekologicznych.

Pseudoekolodzy w Bieszczadach

W styczniu 2021 roku grupa „ekologów” rozpoczęła okupację fragmentu lasu w Bieszczadach. Poszło o obronę rosnących na terenie Nadleśnictwa Stuposiany drzew. Zdaniem aktywistów tereny były niszczone przez pracowników Lasów Państwowych i konieczne było przejście od słów do czynów. Sposób obrony pozostawiał oczywiście wiele do życzenia, niestety do szerszej opinii przedostawały się jedynie strzępy informacji, bardzo stronniczych. Obraz bohaterskiej obrony lasów przed dzikimi i wynaturzonymi mieszkańcami Bieszczadów kupiła nawet Kinga Rusin. Wydarzenia ostatnich dni rzuciły nieco racjonalnego światła na działalność aktywistów.

O tym, że działalność aktywistów w Bieszczadach ma niewiele wspólnego z obroną lasów, mówiło się właściwie od początku. Nośnia idea dawała im jednak posłuch w pewnych kręgach, a tym samym płynące ze zbiórek pieniądze. Teraz na ich działalność i przeznaczenie pieniędzy rzucono trochę więcej światła i cóż, jeżeli wpłacaliście im pieniądze to chyba czas upomnieć się o ich zwrot.

Po przeszukaniu obozu pseudoekologów istniejącego na terenie Nadleśnictwa Stuposiany okazało się, że zamiast ulotek i pokojowych transparentów były tam duże ilości narkotyków, broni gazowej i kusz. Teren był kompletnie zdewastowany i zanieczyszczony.

Jeżeli jeszcze nie czujecie się przekonani, że bieszczadzcy aktywiści tak naprawdę nie bronili lasów przed wycinką, to warto wspomnieć o ich wcześniejszych dość kontrowersyjnych akcjach, np. blokowaniu drogi goprowcom jadącym do wypadku czy wbijaniu metalowych elementów w pnie drzew, które stwarzały zagrożenie dla życia drwali i pracowników tartaków.

Obrona lasów w Bieszczadach nie ma nic wspólnego z obroną

Pseudo akcję obrony lasów w Bieszczadach obserwuję właściwie od początku, jej finał nie jest więc dla mnie zaskoczeniem. Zaskoczeniem jest dla mnie natomiast fakt, że tak wiele osób w dalszym ciągu nabiera się na głoszone przez tego typu grupy hasła. Szkoda, że w naszym społeczeństwie tak łatwo wierzymy pseudonauce, za to z bardzo dużą łatwością oskarżamy specjalistów. Nie jest to zresztą problem jedynie tej dziedziny, bo identyczna stygmatyzacja spotyka obecnie prawników. Może gdybyśmy mocniej odsiewali puste slogany od wiedzy popartej badaniami, bylibyśmy w zupełnie innym miejscu jako społeczeństwo.

Tego typu akcje budzą mój niesmak również z innego powodu — straty czasu i pieniędzy, które mogłyby trafić w zupełnie inne miejsce. Grupa pseudoekologów na powrót w Bieszczady uruchomiła zbiórkę, właściwie już w momencie zatrzymania. Przypadek? Zbiórka osiągnęła w tym momencie kwotę kilku tysięcy złotych. Wpłacamy pieniądze dla ludzi, którzy właściwie biwakują sobie nielegalnie w lesie, a ich obecność w tamtym miejscu nie przynosi żadnej konkretnej korzyści. Teraz zastanówcie się jakie działania można by było sfinansować za pomocą tych kwot np. na Odrze. Jak takie sumy mogłyby przyczynić się do budowy nowych parków w miastach, czy bezpieczniejszych placów zabaw dla dzieci. Ile realnej pomocy dla środowiska mogłyby przynieść te pieniądze, gdyby trafiły we właściwe ręce?

Na koniec jeszcze jedno pytanie, dość aktualne ze względu na obecną sytuację na zachodzie naszego kraju. Gdzie były i są wszystkie organizacji broniące naszego środowiska i klimatu przez ostatnie tygodnie? Czy w świetle gotującej się katastrofy klimatycznej i braku reakcji ze strony absolutnie wszystkich, takie rozbijanie namiotów w lesie nie wydaje się po prostu śmieszne?