Kot czy pies? Ustawodawca zdecydował, że spośród czworonogów tylko psy są obłożone specjalnym podatkiem. Niesłusznie. Podatek od posiadania kota byłby przecież równie sensownym rozwiązaniem. Co więcej, wbrew pozorom, takie daniny mają pewne uzasadnienie praktyczne.
Ustawodawca najwyraźniej woli koty od psów, bo pozwolił samorządom nakładać na te drugie specjalny lokalny podatek
Nikt z nas chyba nie lubi płacić podatków. W szczególności dotyczy to danin, które uważamy za niesprawiedliwe – chociażby te sprawiające wrażenie kompletnie arbitralnego wyciągania pieniędzy od podatnika. Jednym z najbardziej jaskrawych przypadków jest niewątpliwie opłata od posiadania psa. Ustawodawca obłożył nim przecież tylko jedną kategorię czworonogów.
Pytanie: „dlaczego w takim razie nie koty?” nasuwa się chyba samo. Podatek od posiadania kota wcale nie byłby w jakimś stopniu mniej racjonalnym rozwiązaniem. Co więcej: jeśli uznamy, że istniejąca opłata od posiadania psa ma jakieś pozytywne skutki, to jej koci odpowiednik miałby przecież dokładnie takie same.
Opłata od posiadania psa jest jednym z podatków i opłat lokalnych. Ma charakter fakultatywny – samorządy mogą ją wprowadzić, ale absolutnie nie muszą tego robić. Zasady jej funkcjonowania określa ustawa o podatkach i opłatach lokalnych. Ustanawia równocześnie górny limit dla tej opłaty. W 2021 r. wynosi on 130,30 zł rocznie za jednego psa.
Przed 2008 r. danina ta funkcjonowała jako utrwalony w świadomości społecznej „podatek od posiadania psa”. Warto jednak pamiętać, że współczesna polska legislacja zwykła traktować pojęcia „podatek” i „opłata” zamiennie. Obecnie funkcjonująca danina cały czas wypełnia wszystkie przesłanki wymienione w art. 6 ordynacji podatkowym, które pozwalają nam cały czas nazywać ją „podatkiem”.
Podatek od posiadania kota można uzasadnić dokładnie tymi samymi argumentami, co opłatę za posiadanie psa
Poszczególne samorządy mają różny stosunek do opłaty od posiadania psa. Co do zasady jednak maksymalna możliwa stawka stanowi prawdziwą rzadkość. W praktyce jeśli już właściciele psów muszą płacić gminom, to najczęściej kilkadziesiąt złotych rocznie. Niektóre samorządy stosują specjalne zwolnienia, na przykład dla osób decydujących się na przygarnięcie psiaka ze schroniska. Największe polskie miasta, takie jak Warszawa, Poznaniu, Łodzi i Wrocławiu, w ogóle zrezygnowały z pobierania opłaty.
Czego samorządy nie mogą zrobić, to wprowadzić opłaty od posiadania innego zwierzęcia, niż pies. Podatek od posiadania kota wymagałby więc stworzenia nowego upoważnienia ustawowego, najpewniej właśnie w ustawie o podatkach i opłatach lokalnych.
Czy warto byłoby zdecydować się na takie posunięcie? Zwolennicy funkcjonowania opłaty za posiadanie psa przytaczają kilka argumentów, które można zastosować również w przypadku kotów. Sam koszt ponoszony przez właściciela zwierzęcia w teorii pozwala gminom na finansowanie różnych sposobów radzenia sobie z problemem bezdomnych psów. Dotyczy to zarówno infrastruktury w rodzaju schronisk oraz wybiegów, jak i systemu czipowania czworonogów. Bezdomne koty również istnieją, również wymagają podobnej uwagi ze strony samorządów.
Sam fakt istnienia podatku spełnia również funkcję stymulującą – zniechęca obywateli do lekkomyślnego obchodzenia się z czworonogami. Na przykład decydowanie się na psa bez przemyślenia, czy w ogóle daną osobę stać na jego utrzymanie. Opłata od posiadania psa w teorii sprzyja również gromadzeniu przez samorządy informacji o psach posiadanych na danym terenie. To z kolei może komplikować chociażby prowadzenie dzikich hodowli.
Nie da się ukryć, że także kota można przygarnąć bez wcześniejszego przemyślenia konsekwencji – a później wyrzucić niczym rzecz. Koty również można rozmnażać bezmyślnie, albo z bezdusznej chęci zysku. Dokładnie tak jak psy. Nie wnikając za bardzo w słuszność przytoczonych wyżej argumentów: można je zastosować z powodzeniem do obydwu gatunków.
Sam fakt istnienia opłaty za posiadanie psa sprawia, że podatek od posiadania kota staje się sprawiedliwą daniną
Podatek od posiadania kota miałby w jednym aspekcie wręcz przewagę nad psami. Owszem, psy załatwiają się na zewnątrz. Niekiedy po niesumiennych właścicielach czworonogów sprzątać muszą na przykład miejskie służby. Wypuszczane samopas koty stanowią z kolei realne zagrożenie dla właściwie wszelkiej maści drobnych zwierząt – nie tylko gryzoni, ale chociażby ptaków. Kontrola nad populacją kotów, choćby za pomocą instrumentów podatkowych, mogłaby potencjalnie ograniczyć skalę tego zjawiska.
Nie da się również ukryć, że danie gmin do ręki kolejnego w pełni fakultatywnego narzędzia na zwiększenie swoich dochodów w tym momencie byłoby wskazane. Wprowadzona niedawno obniżka podatku PIT z 18% do 17% poważnie uszczupliła budżety samorządów. Podatek od posiadania kota nie byłby z pewnością cudownym remedium, ale mógłby przynajmniej nieco odciążyć miasta i gminy. Z pewnością byłby to mniej inwazyjny sposób, niż podwyżki opłat za wywóz śmieci, wodę, lub w komunikacji miejskiej.
Ktoś mógłby się zastanawiać, czy porównywanie kotów z psami w kwestiach podatkowych ma w ogóle sens. Jak najbardziej. Najpopularniejszym zwierzęciem domowym w Polsce jest pies – na jednego przypada pięciu mieszkańców naszego kraju. Koty jednak cieszą się niewiele gorszym wynikiem. Jeden kot przypada na 5,9 Polaków. W liczbach bezwzględnych to odpowiednio 7,6 i 6,4 miliony zwierząt.
Przede wszystkim jednak podatek od posiadania kota jest sprawiedliwą daniną z racji samego istnienia opłaty za posiadanie psa. Nie ma żadnej istotnej różnicy pomiędzy sytuacją posiadaczy jednego czy drugiego gatunku. Dlatego właśnie prawo podatkowe powinno traktować ich dokładnie tak samo. Oczywiście, moglibyśmy również po prostu zlikwidować opłatę od posiadania psa. Wymagałoby to przecież dokładnie tyle samo wysiłku ze strony ustawodawcy.