Andrzej Duda ma nieślubne dziecko i jest obrońcą pedofili – to oczywiście bzdurny przekaz płynący od sympatyków opozycji. Z drugiej strony jest to proporcjonalna odpowiedź na komunikaty TELEWIZJI POLSKIEJ i zwolenników PiS, którzy regularnie komunikują coś w stylu, że Rafał Trzaskowski każdego dnia staje na moście Poniatowskiego, przeciąga się i z uśmiechem na ustach oddaje merde do Wisły.
Oczywiście obwinianie pana Trzaskowskiego za awarię w warszawskiej oczyszczalni ma mniej więcej tyle samo sensu, co obwinianie pana Dudy za to, że w Polskę uderzył koronawirus. Obaj byli w tym czasie u władzy. Jasne – można oceniać to jak reagowali na takie zdarzenia już po fakcie lub czy mogli im zapobiec. Gwoli sprawiedliwości, łatwiej tu nawet krytycznie oceniać Trzaskowskiego od Dudy, który w zasadzie ma tylko dwa poważne zadania – prowadzenie polityki międzynarodowej i stanie na straży Konstytucji (a i tak sobie z nimi kompletnie nie radzi). Ale przecież takimi detalami opinia publiczna nie była już zainteresowana. Tego nie dotyczyła debata.
Opozycja szczególnie w poniedziałki powyborcze przypomina, że wyborca Andrzeja Dudy z poglądów, zachowań, wykształcenia i statusu społecznego jest prymitywem. To nieprawda, uroki demokracji, od której chyba i tak nie ma niczego lepszego mienią się innymi barwami. Otóż wyborca na ogół jest prymitywem, a Prawo i Sprawiedliwość po prostu najlepiej ten wycinek społeczeństwa zagospodarowuje. Dlatego wygrywa wybory. Każda partia stara się trafić do prymitywów, ale PiS ze swoją narracją, uprzedzeniami, negacją nauki czy finansowym korumpowaniem marginesu społecznego, który nie jest w stanie sam zarobić nawet na swoją egzystencję, siłą rzeczy odnajduje się w tej grupie najbardziej naturalnie.
Nie ma się więc co dziwić temu, że TVP emituje taką narrację, jaką emituje. Ona nie jest po to, żeby ogłupiać profesor Ewę Łętowską lub przeciętnego czytelnika Bezprawnika. To narzędzie propagandy realizowanej przez inteligentnych i skrajnie cynicznych ludzi, której grupą docelową jest prymityw. Prymityw, który nie jest w stanie dokonać syntezy faktów, ani osadzić ich w ekonomicznym lub prawnym kontekście. Duda ciągle coś daje, a tamci tylko kradli. To miłe, proste i dla wielu zupełnie wystarczające. Proste odpowiedzi zawsze są najlepsze, można albo mierzyć się z przerażającym widmem koronawirusa i dusić w maseczkach, albo mówić, że to zmyślony problem.
Wybory prezydenckie to szczególne wybory, ponieważ wygrywa zawsze 50% + 1 głos
To z kolei oznacza, że zdaniem dwóch największych sił politycznych w kraju, przynajmniej 50% + 1 Polaków jest idiotami. Taką nam bowiem zafundowano kampanię. Andrzej Duda konsekwentnie od 5 lat serwuje przekaz prawny, ekonomiczny i społeczny adresowany do osób o niewysokim ilorazie inteligencji i znikomej wierzy merytorycznej, którzy nie rozumieją, że pieniądze w budżecie nie wystarczą na przykład na ogrom świadczeń socjalnych, ceną jest kompletny brak rozwoju, a obniżanie wieku emerytalnego może ucieszyć tylko osoby, które mentalnie nie są w stanie odłożyć pieniędzy do końca miesiąca, bo już w dniu wypłaty wydają jej połowę na przyjemności. Ale w wyścigu o głosy idiotów, którzy mogą mieszkać w lepiance bez ubikacji na Podkarpaciu, ale czasem też w pałacyku na warszawskim Wilanowie, zaczął brać również udział Rafał Trzaskowski. Trochę to rozumiem i nie wierzę w ani jedno jego słowo, a przynajmniej mam nadzieję, że w swoich deklaracjach kłamie, bo jeśli dwie główne siły polityczne mają taki pomysł na Polskę, to za 25 lat naszego kraju już raczej nie będzie.
Myślę, że wielu wyborców nie wie, ale też elity zapominają, że nie jesteśmy Islandią czy Portugalią cieszącą się spokojnym życiem, naszym wielkim wyzwaniem jest położenie na mapie, które już wielokrotnie w przeszłości dowiodło, że nie stać nas na rządy ukierunkowane na idiotów. Bo wtedy, jako państwo, przestajemy istnieć.
Doszliśmy do momentu, w którym drukować pieniądze, dawać kosmiczne obietnice i generalnie rozdawać jest łatwo. To naprawdę nie jest wielka sztuka – deklarować kolejne fundusze socjalne. Natomiast nie mamy realnie kandydata na prezydenta, który powie co zrobić, żeby Polak za granicą nie wertował nerwowo cennika w menu, a przedsiębiorca mógł od czasu do czasu przejąć jeśli jeszcze nie niemieckie, to chociaż włoskie przedsiębiorstwo. Nie, powiedzmy to sobie wprost, Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski biją się o model wizji państwa, która w perspektywie 15 lat spycha Polaków do roli europejskich dziadów z państwa z kartonu, które przejada zasoby, biednieje w oczach, problemów mu tylko przybywa i już znudziły mu się koncepcje, żeby to zmienić. Przy czym raz jeszcze należy podkreślić, że to urzędujący prezydent narzuca styl i treść tej debaty.
Analizując ostatnie miesiące zastanawiam się, czy można w ogóle wygrać wybory nie adresując swojej kampanii do idiotów. Jak mogłaby wyglądać taka kampania? Trzeba by było wytłumaczyć ludziom, że powinni odpowiadać za swoje decyzje – budowanie domów w korycie rzeki, przechodzenie na rentę czy emeryturę po kilkunastu latach pracy lub też płodzenie piątki dzieci przy bezrobotnej żonie i minimalnej pensji krajowej. Idziemy dziś na model grecki, jeśli docelowo nie wenezuelski. A dobrze wiemy, że to nie są historie średniowiecza czy powieści fantasy, idiokracja prowadzi do realnej biedy czy scenariuszy, gdy obywatele poważnych niegdyś państw mają reglamentowaną paczkę makaronu miesięcznie i żywią się zwierzętami z ZOO, choć cały świat dookoła nich kwitnie.
To była kampania dla idiotów, a to oznacza, że w oczach Dudy i Trzaskowskiego już ponad połowa narodu jest idiotami. Przy czym dla jednego z tych polityków idioci są niezbędni do politycznej egzystencji. A dla którego, to już sami zdecydujcie w niedzielę, głosując na jego przeciwnika.