Polski rynek medialny to 99 problemów, ale akurat Google nie jest jednym z nich.
Regularnie forsowałem tę tezę przy okazji dyskusji o ACTA 2, choć oczywiście wtedy każdy był skupiony na zupełnie innych aspektach, a najwięcej odsłon zanotowała moja polemika z panią Marysią Sadowską, która zresztą też była trzeciorzędna dla sprawy. Wspominałem też o tym ponownie podczas Impact’21, ale to też – że tak powiem – nie wybrzmiało.
Łaska Google może tworzyć i obalać imperia
Uważam, że Google jest trochę przekleństwem mediów. Artykuły w polskich serwisach internetowych są dziś pisane dla maszyn, dla botów i dla algorytmów, a dopiero w dalszej kolejności dla czytelników, co chyba doskonale rozumie każdy, kto choć raz chciał sprawdzić czy dziś jest niedziela handlowa. Google potrafi być też silnie uzależniającym źródłem ruchu, co dla biznesu internetowego może być zabójcze, bo łaska wielkiej korporacji na pstrym koniu jeździ.
Jedna aktualizacja silnika, komuś zapomni się dostawić przecinek w linijce kodu lub po prostu tajna receptura skryptów miała takie widzimisię i twój sklep internetowy z trampkami spada z 2 milionów obrotu na 200 tysięcy, a ty popadasz w długi, bo przecież idzie już wielka dostawa kolejnego towaru.
Tak, takie historie też się zdarzają, każdego dnia, mediom contentowym i wirtualnemu biznesowi. Chaos, szczególnie po wrześniowych aktualizacjach, potrafi być ogromny, a branża SEO przeżywa swój „Polski Ład moment” jeśli chodzi o zapotrzebowanie na usługi, choć jednocześnie wszystko to coraz częściej zaczyna przypominać wróżenie z fusów, próbę stawiania horoskopów, ale gdy już się wydało, że to wszystko jedna wielka bzdura.
Szkoda, bo z jednej strony jest to zawsze niebezpieczne budowanie biznesu według reguł i łaski całkowicie zewnętrznego podmiotu, ale też jest w tym pewna niekonsekwencja, gdy podmiot ten z zadowoleniem mówi „dopasowujcie się do nas, piszcie tak i tak, o tym i o tym”, a potem potrafi wywracać do góry nogami stolik, przyprawiając swoich partnerów biznesowych o ból głowy.
Myślę, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy jak inny byłby rynek medialny bez Google’a
Kiedy jednak zadają mi pytanie, czy wolałbym rynek medialny z Googlem, czy bez Google’a – odpowiadam od lat bez zastanowienia: z Googlem.
W zasadzie ten sam Google jest dziś, lepiej lub gorzej działającym, ale gwarantem pluralizmu polskich mediów. Wspominałem w czasie Impact’21, że za jedno z najwiekszych zagrożeń dla mediów w Polsce uznaję Państwo. Podejrzewam, że widownia odebrała to jako przytyk dla zapędów inwigilacyjnych służb i polityków, ale to o wiele szerszy problem.
Na przykład kiedy Państwo staje się jednocześnie największym reklamodawcą mediów, decydując o wielomiliardowych budżetach spółek Skarbu Państwa (i umówmy się, że te budżety – z nielicznymi wyjątkami – wędrują raczej do tych mediów, które Państwo lubi). Wreszcie, Państwo ostatnio samo staje się wydawcą mediów, nie tylko dysponując Telewizją Polską, ale skupując prywatną prasę i portale internetowe.
Ale nawet gdyby ta absolutnie patologiczna, absolutnie skandaliczna i absolutnie chora sytuacja nie miała miejsca, to polski rynek medialny nie miałby lekko. Prawdopodobnie byłby całkowicie zdominowany przez 3-4 grupy medialne, które powstały jeszcze w latach 90. i do dziś stopniowo skupują kolejne media, ilekroć tylko nadarzy się okazja: przerażające widmo recesji, czy trzęsienie ziemi w algorytmach Google.
Google chroni nas przed polityczno-oligarchicznym rynkiem medialnym
Powiem wprost: prawdopodobnie nigdy nie istniałby Bezprawnik, gdyby nie Google. Wyszukiwarka, ale też Google News czy Google Discover są jednym z najważniejszych źródeł ruchu na naszej stronie. Oczywiście robimy wszystko, by te źródła dywersyfikować. Ale ta lista fajnych serwisów internetowych, które powstawały oddolnie od pasjonatów, a nie wyłaniały się z jakichś oligarchicznych wizji medialnych jest długa: bez Google nie byłoby pewnie NaTemat, Meczyków, Weszło, Spider’s Weba, Cashless, Oko.Press czy setek innych, świetnych stron, o szerszej lub węższej tematyce, za którym nie stoi żadne wielkie wydawnictwo. Zresztą, analogicznie moim zdaniem wygląda to na rynku ecommerce, ale akurat rynek medialny jest mi po prostu bliższy.
I oczywiście ktoś może powiedzieć „ach, więc to Google jest winne temu wszystkiemu”, bo nie lubi jakiejś konkretnej strony. To prawda, można się bawić w takie szczeniackie pyskówki, ale koniec końców sprowadza się do tego, że komentarz do wyborów prezydenckich możemy przeczytać w mediach mających 20-30-50 różnych wydawców, a nie wiecznie 3-4 tych samych, z czego połowę – pochodzącą z zagranicy. To właśnie usługi i popularność Google są katalizatorem pluralizmu mediów w Polsce, a tym samym de facto ich wolności. Czy korporacja kręci przy tym swoje lody? Oczywiście, że tak. Ale mało kto rozumie chyba jak wiele dziś zyskujemy dzięki tak szerokiej obecności Google’a na rynku medialnym. I oby to się nie zmieniło, szczególnie w Polsce.