Meczyki to jeden z nielicznych udanych przykładów transformacji pirackiego biznesu w odnoszące sukcesy przedsiębiorstwo.
Pamiętam jak Tomasz Włodarczyk, zamieszany w aferę obyczajową, po krótkim okresie bycia branżowym pariasem, wylądował w „Meczykach”. Dziś może nie oddaje to sedna sprawy, ale jeszcze kilkanaście miesięcy temu wyglądało to trochę tak, jak gdyby Elon Musk został zesłany do SzwagroPolu. Upadek? Dramatyczna walka o możliwość spłat rat kredytu? To tylko pierwsze myśli, które wymieszane z lawiną szyderstw przychodziły internautom do głowy.
Tym bardziej niesamowite jest to, że dziś Tomasz Włodarczyk jest bez cienia wątpliwości najważniejszym dziennikarzem sportowym w Polsce. Najważniejszym, bo najlepszym jest oczywiście Mateusz Święcicki, też zresztą w uniwersum Meczyków na „ćwierć etatu” obecny.
Dziś Meczyki mają za sobą fenomenalny czas. Nie tylko – jako redakcja – zafundowały najlepszą dziennikarsko obsługę najważniejszej imprezy sportowej świata (nawet nie wygłupiajcie się z tym skakaniem przez płotki, którego nikt nawet za specjalnie nie chce już organizować), ale notują rekordy oglądalności, a ich kanał youtube’owy przekroczył 100 tysięcy subskrypcji.
Meczyki były piratami
Początki Meczyków były wyjątkowo niechlubne. Strona przez lata czerpała korzyści z publikacji linków do pirackich, kradzionych transmisji meczów. Cały biznes był obliczony na pozyskiwanie ruchu i emitowanie reklam cwaniakom, którzy nie chcieli opłacać abonamentów sieci kablowych. To wtedy rozpoczęła się budowa portalu internetowego, zaplecza SEO, siły domeny i z wszystkiego tego Meczyki czerpią profity do dziś. Jeśli ktoś w 2010 roku odpalił sobie świetny serwis typu – wymyślam – pasjonat-futbolu.pl, ale nie przyciągał widowni piractwem, prawdopodobnie przegrał tę rywalizację sromotnie. Tu oczywiście możemy jeszcze spierać się co do skali i legalnej oceny tego piractwa, ponieważ interpretacja prawnych konsekwencji linkowania na przestrzeni lat była przedmiotem kilku orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości. Ale nie ma co tego pudrować, trzeba mówić jak jest. A raczej – na szczęście – było.
W 2018 roku Meczyki rozpoczęły proces „legalizacji” biznesu i dziś trudno mówić o tym, by medium nadal każdego dnia na nowo stawało się beneficjentem naruszania własności intelektualnej – przynajmniej intencjonalnie. Dla mnie to jest jednak istotna różnica, bo regularnie wskazujemy na łamach Bezprawnika, że na serwerach „polskiego Netfliksa” (na taki wizerunek próbuje pozować spółka) spod znaku CDA.pl, wprost roi się od pirackich treści, które są wgrywane przez użytkowników.
Wszyscy kochamy CD Projekt, który zaczynał przecież od obecności na pirackiej giełdzie z ulicy Grzybowskiej. Czasy były oczywiście inne, choć tak po prawdzie czasy prawnoautorskich wybryków Meczyków też były inne. Obejrzenie transmisji w internecie graniczyło z cudem, nie było długo Eleven Sports, nie było Canal+ Online, nie było wreszcie Viaplay (choć złośliwi mogą powiedzieć, że dziś obejrzenie transmisji Viaplay w internecie nadal graniczy z cudem). Kibice, szczególnie młodszego i pozbawionego telewizorów pokolenia, byli zawieszeni w stanie sportowego wykluczenia, realnie tracąc możliwość choćby odpłatnego, komfortowego dostępu do meczów. Sam pamiętam, że przez lata oglądałem (wprawdzie legalne) transmisje meczów mojego ukochanego Interu Mediolan w malutkim okienku na stronie internetowej nieobecnego już w Polsce bukmachera.
To jest trochę tak, że jak ktoś chce komuś dokopać, to będzie kopał nawet do przodków w średniowieczu. Przeszłość Meczyków zawsze będzie choć w delikatnym cieniu kładła się na ich sukcesiem, natomiast niewątpliwie ich teraźniejszość należy określać słowem: remontada.
Stary Kanał Sportowy mocno śpi
Meczyki jeśli chodzi o format, nie są jakoś przesadnie innowacyjne, bo przynajmniej na YouTube idą przetartą drogą konkurentów z Kanału Sportowego. Kanał Sportowy to gigantyczny sukces medialny, w mojej ocenie jedno z najważniejszych polskich mediów po 2020 roku, choć osobiście uważam, że dziś po raz pierwszy w delikatnej zadyszce (ale cóż to był za sprint!). Myślę, że po części bierze się to ze zwykłego zmęczenia materiału i potrzeby odświeżenia konwencji. Właściciel Meczyków jest szarą eminencją, a programy prowadzą fajne chłopaki z sąsiedztwa, dopiero na początku swojej drogi do wielkiej medialnej sławy, wymieszani jednocześnie z jakoś tak fajnie odświeżonymi branżowymi legendami. Z drugiej strony do internautów chyba zaczęło docierać, że zasypany reklamami Kanał Sportowy uczynił jego twórców – jeśli jeszcze niektórzy nie byli – multimilionerami. A jak wiadomo w Polsce sukces finansowy jesteśmy gotowi wybaczyć tylko na bardzo surowo zakreślonych warunkach.
Tymczasem jednemu z mejwenów wydaje się, że jest gangsterem żywcem wyrwanym z lat 90., a przynajmniej po przeniesieniu do internetu przyjął momentami taką formę komunikacji. Szkoda, bo zawsze bardzo się na ten jego wizerunek chłodnego profesjonalisty z telewizji chętnie nabierałem. Dwóch pozostałych chyba z najlepszych anegdot wyprztykało się jeszcze w czasach programu w Onecie. No i wreszcie jest Krzysztof Stanowski, który jak Kylian Mbappe medialnie i biznesowo zdaje się ciągnąć ten projekt za uszy ku milionowi subskrypcji. Tylko, że i tu pojawiły się problemy.
Krzysztof Stanowski jest wiodącym polskim dziennikarzem. Fenomenalna charyzma, niesamowita retoryka, genialna argumentacja czy umiejętność gry na emocjach sprawiają, że Stanowski sprzeda piach Beduinom, śnieg Eskimosom, ale do cholery są jakieś granice i każdemu kto ma oczy, uszy, rozum i godność człowieka, Czesława Michniewicza Stanowski po prostu nie sprzeda. Ja z jednej strony nie mam do niego żalu, że nie chce wrzucać pod jadący pociąg zasłużonej krytyki członka swojej rodziny i przyjaciela, ale też podzielam z internautami pewien dysonans poznawczy, gdy nie zostawiał suchej nitki na przykład na Jerzym Brzęczku, czy gloryfikującej go Małgorzacie Domagalik, która gdzieś między Meghan i Harrym na chwilę zaczęła się interesować piłką.
Wielki Mundial Meczyków
Już przed rokiem z moim branżowym kolegą żartowaliśmy sobie, że Kanał Sportowy jest już wypozycjonowany na YouTube bardziej jako kanał „pato”, niż „sport”. Nie chciałbym jednak, żeby brzmiało to jakieś ujmowanie, to raczej chłodna, nieco cyniczna ocena sytuacji. Kanał Sportowy jest niezaprzeczalnym sukcesem, ale dzieje się tak między innymi dlatego, że wie jak robić zasięgi na YouTube, a potem jeszcze sprawniej to realizuje. Wiedzieć to jedno, ale zarobić na kompromitującym się Marcinie Najmanie lepiej od Marcina Najmana to już sztuka biznesu. Możesz zatrudnić w roli prezentera Marcelo Bielsę, ale nikt tak nie pomaga w zdobywaniu subów jak Jaś Kapela liżący się po ręce.
I tutaj zastanawiam się jaka przyszłość czeka Meczyki, które ze swoimi stoma tysiącami subskrypcji pewnie są tak mniej więcej w połowie drogi do nasycenia piłkarskimi fanatykami, którzy szukają dalej tego typu treści na YouTubie. A co stanie się potem?
Miejmy nadzieję, że nie rozwodnienie tematyki i pranki, ponieważ Meczyki, wychodzące powoli z prawnoautorskiego czyśćca, zapewniły absolutnie najlepsze medialne opakowanie turnieju piłkarskiego, jakie widziałem. Fantastyczni prowadzący, których miło się słucha i od których można się uczyć na temat piłki. Fenomenalnie ułożona ramówka i też dobre wyważenie jak o futbolu mówić ze smakiem sprawiają, że gotów jestem forsować tezę odkupienia win.