„Premiera”, „ministra” – do niektórych żeńskich nazw zawodów wątpliwości miała nawet Rada Języka Polskiego

Państwo Dołącz do dyskusji (183)
„Premiera”, „ministra” – do niektórych żeńskich nazw zawodów wątpliwości miała nawet Rada Języka Polskiego

Czy mogę w polu „zawód wykonywany” wpisać „elektryczka”? Czy żeńskie nazwy zawodów, które ostatnio często pojawiają się w debacie publicznej, są poprawne językowo? Rada Języka Polskiego miała wątpliwości. Chociaż w języku wszystko może się zmienić?

Niniejszy artykuł jest jedynie komentarzem do stanowiska Rady Języka Polskiego, którą należy przeczytać w całości, bowiem wyrywkowe jej cytowanie może wypaczyć treść przekazu. Już w roku 2012 Rada skomentowała próby tworzenia żeńskich nazw zawodów i funkcji. Chociaż niektóre partie polityczne skwapliwie korzystają z nazw „premiera”, „ministra”, to były co do tego poważne zastrzeżenia.

Nie przeszkadza mi, kiedy ktoś pisze czy mówi „psycholożka” albo „informatyczka”. Brzmi to co prawda jeszcze dla mnie dość dziwnie, ale język się zmienia i pewnego dnia mogą być to formy jak najbardziej powszechne (nie zostały uznane przez Radę jako systemowo niepoprawne). W języku polskim tworzy się (jak przypomina RJP) nazwy zawodów i funkcji dodając tam -ka (nauczycielka, kierowniczka, sprzątaczka), lub -ini czy -yni (władczyni, sprzedawczyni). Końcówkę -a z kolei powinno dodawać się tylko do nazw mających charakter przymiotnikowy (przewodnicząca, habilitowana). I co zrobić z nazwami, które już mają formę żeńską? Kierowca? Ortopeda?

Słowo „premiera” budzi więc o tyle duży sprzeciw, że ma już w języku polskim inne znaczenie – premiera filmu, premiera sztuki teatralnej i tak dalej. Weźmy też słowo „grafik”. Jeśli formą żeńską będzie „grafika”, to sens się wypacza. Jeśli „graficzka” – brzmi jak zdrobnienie (mała grafika). Podobny problem będzie z „profesora” – to z kolei przypomina zgrubienie. Z kolei jeśli mówimy „pani ministra”, to możemy wprowadzić w błąd słuchającego – czyja pani?

Żeńskie nazwy zawodów

Rada Języka Polskiego ma słuszność, kiedy mówi, że nie może być argumentem „bo w innych językach takie nazwy się tworzy”. W niemieckim jest to łatwiejsze, polski ma inną gramatykę i próby tworzenia nowych słów kończą się w najlepszym razie dziwacznie. Jednakże język ma swoje prawa – jeśli większość zacznie używać takich form, wejdzie to do uzusu, a z uzusu już niedaleka droga do uznania tego za poprawne słowo. Póki co, takim ono nie jest.

Język polski stosuje inną metodę oznaczania płci. I tu znowu Rada wskazuje: można mówić „byłem u minister”, „spotkałem się z premier” i wszyscy będą wiedzieli, że chodzi o panią pełniącą daną funkcję. Nie ma w tym nic dziwnego, nie ma w tym nic oburzającego. Ponownie jednak chcę podkreślić, że język ma prawo się zmienić, jego użytkownicy mają prawo poszukiwać nowych form i słów.

Ale ja nie chcę!

Rzecz w tym, że społeczeństwo trudno jest przekonać do nowych słów – a czasami nawet do starych. Przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy redaktor Warzecha próbował wywodzić na Twitterze, że słowo „graczka” nie istnieje. Znam wiele kobiet, które mówią o sobie „jestem pedagogiem”, „jestem prawnikiem”, „jestem analitykiem” i nie chcą nawet słyszeć o nowej formie, uważając ją za dziwną i niepoważną. Nie można ich zmuszać do tego, by zaczęły mówić o sobie inaczej. To nie zinternalizowana mizoginia, to po prostu niechęć do zmian w języku.

Znam jednak też takie, które mówią o sobie „psycholożka” czy „informatyczka”. Im też nie można zabronić tworzenia formy od tego, na co język im już pozwolił. Nawet, jeśli brzmi to dziwnie dla nas, dla nich jest całkiem naturalne i pewnego dnia może wejść do języka formalnego. Zresztą, już wchodzi – nie sądzę, żeby gdzieś jakiś urząd odrzucił komuś pismo, w którym pani w rubryce „zawód wykonywany” wpisała „elektryczka”.

Pogodzić się tego nie da, nie od razu. Z gramatyką i jej prawidłami nie wywalczymy sobie lepszego, językowego jutra. Ale warto zapoznać się ze stanowiskiem Rady i wiedzieć, dlaczego wątpliwości się pojawiają.