Żyjemy w czasach, w których rosnące ceny mieszkań na świecie traktujemy jako stan wręcz oczywisty. Czy kiedyś było w ogóle inaczej? Okazuje się, że jeśli spojrzymy na sprawę z perspektywy dłuższej niż okres po II Wojnie Światowej, to nagle okazuje się, że nieruchomości też podlegają cyklom koniunkturalnym. Ceny mogą spaść, o ile przestaniemy jako społeczeństwa im w tym przeszkadzać.
Czy kiedyś ta drożyzna na rynku nieruchomości się skończy? W dłuższej perspektywie to całkiem prawdopodobne
Stale rosnące czynsze oraz koszty zakupu nieruchomości mieszkalnych to problem, który dotyczy nie tylko Polski. Ceny mieszkań na świecie pną się w górę od lat siedemdziesiątych. Przynajmniej do takich wniosków można by dojść, patrząc na wykresy przedstawiające zindeksowane ceny mieszkań oraz czynszów, zwłaszcza w głównych metropoliach państwach zachodnich. Można by wręcz dojść do wniosku, że utrzymujący się dłużej niż przez chwilę spadek cen mieszkań to coś, co w ogóle nie ma prawa wystąpić. Czy jednak aby na pewno jesteśmy skazani na drożyznę?
Pisarz Tomas Pueyo postawił w serwisie X interesującą tezę. Stale rosnące ceny mieszkań na świecie to właściwie historyczna anomalia, której po prostu nie jesteśmy w stanie dostrzec. Jak mogłoby być inaczej, skoro faza wzrostów cen ciągnie się dłużej, niż my stąpamy po tym świecie? W dłużej historii cywilizacji ceny podlegały bardziej naturalnym cyklom wzrostów i spadków. Obecne dekady są wyjątkowe z kilku powodów.
You think housing prices will keep going up because you've seen it all your life. But this is a historic anomaly that is likely to reverse soon: Prices might start shrinking in many places.
This thread is the case against investing in housing: pic.twitter.com/nyBxaSxow3
— Tomas Pueyo (@tomaspueyo) April 27, 2024
Drożejącym nieruchomością sprzyja oczywiście rosnące zapotrzebowanie na posiadanie dachu nad głową przy ograniczonej podaży mieszkań. Nie da się ukryć, że ostatnie stulecie to czas eksplozji demograficznej, postępującej industrializacji całych społeczeństw oraz urbanizacji. Ludzi na świecie jest coraz więcej. Mieszkańcy wsi przenoszą się do miast w poszukiwaniu lepszych zarobków i wyższego standardu życia. Mniejsze miasta się wyludniają, bo ich mieszkańcy wolą metropolie. Rezultat jest prosty do przewidzenia: większy popyt na mieszkania przy stałej podaży, a więc wyższe ich ceny.
Równocześnie największe miasta nie są w stanie rozrastać się w nieskończoność. Ich mieszkańcy muszą w końcu jakoś dojechać do pracy, najlepiej w rozsądnym czasie. Ograniczeniem stanowi więc czas jazdy samochodem z przedmieść oraz wydajność miejskiej sieci komunikacji zbiorowej. To nie koniec problemów, bo dostępna pod budowę przestrzeń w wielkich miastach się z czasem wyczerpuje.
Ceny mieszkań na świecie nie chcą spadać, bo z uporem maniaka je przed tym powstrzymujemy
Pueyo zauważył także, że w dzisiejszych czasach coraz rzadziej budujemy „w górę”. Przyczyną są ograniczenia natury administracyjnej, a nie technologicznej. Do tego należy doliczyć działalność ruchów NIMBY, które potrafią dość skutecznie sabotować rozwiązania zwiększające podaż mieszkań. Mamy więc kolejny czynnik sprzyjający rekordowej drożyźnie naszych czasów.
Patrząc na powyższe czynniki, możemy jednak dostrzec promyk nadziei na przyszłość. Pueyo jest zdania, że spadki cen na rynkach nieuchronności są wręcz nieuchronne. Ja zaś niedawno opisywałem przykład spadających czynszów w Austnin. Przypomnijmy: okazało się, że uproszczenie procedur związanych z budowaniem budynków wielorodzinnych i postawienie na przeciwieństwo NIMBY jak najbardziej działa. Czy rzeczywiście ceny mieszkań na świecie muszą spaść? Wymienione wcześniej czynniki sprzyjające wzrostom cen powoli stają się coraz mniej aktualne.
Wzrost demograficzny ma tendencję do spadku, w miarę jak rośnie poziom życia w danym państwie. Dzisiaj takie Chiny borykają się już wręcz z problemami demograficznymi. W ich przypadku głównym winowajcą jest majstrowanie przy naturalnych procesach przez państwo poddające obywateli totalnej kontroli. Podobne tendencje możemy dostrzec właściwie wszędzie, może z wyjątkiem Afryki. Żadne przeludnienie planety nam nie grozi, za to naturalny wzrost zapotrzebowania na mieszkania z czasem spadnie.
Ograniczenia w transporcie tracą na znaczenie w momencie, gdy pracę można wykonywać zdalnie z dowolnego właściwie miejsca na świecie. Efektem ubocznym jest mniejsza presja do przeniesienia się z mniejszego ośrodka do metropolii. Wreszcie: działania ukierunkowane na wzrost podaży mieszkań już teraz potrafią przynieść spodziewane rezultaty.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że na przeszkodzie naturalnym procesom stoimy my sami. Uparte stymulowanie popytu na mieszkania, zwalczanie pracy zdalnej przez kadrę zarządzającą przedsiębiorstwami oraz sabotowanie budownictwa mieszkaniowego „bo bloki zasłaniają mi widok z okna” to bat, który zachodnie społeczeństwa same na siebie kręcą.