Hołowczyc stracił prawo jazdy. Przypomnijmy, ile kiedyś kombinował, żeby nie zapłacić mandatu

Gorące tematy Moto Na wesoło Dołącz do dyskusji (75)
Hołowczyc stracił prawo jazdy. Przypomnijmy, ile kiedyś kombinował, żeby nie zapłacić mandatu

Rajdowy celebryta wielokrotnie miał problemy z powodu swoich drogowych szaleństw. Tym razem nie było jednak przebacz – kierowca nie tylko nie wykpił się od mandatu, ale stracił prawo jazdy. Według radia RMF, Krzysztof Hołowczyc przekroczył prędkość aż o 63 km/h! 

Krzysztof Hołowczyc stracił prawo jazdy

Trzykrotny rajdowy mistrz Polski miał zostać złapany przez policję na terenie gminy Nowa Ruda na Dolnym Śląsku. Jechał na terenie zabudowanym z prędkością 113 kilometrów na godzinę. Na trzy miesiące musi się więc pożegnać z prawkiem.

Gdzie się tak rajdowiec spieszył? Według radia RMF, celebryta tłumaczył funkcjonariuszom, że jechał tak szybko, bo musiał zdążyć na… konferencję o bezpieczeństwie na drogach.

O zdarzeniu postanowił napisać sam zainteresowany na Facebooku

– To kolejny przykład, jak ta nieprecyzyjna, obarczona wieloma wadami metoda policyjnego pomiaru prędkości, którą łatwo zafałszować choćby naciskając w trakcie pomiaru nawet na kilka sekund pedał gazu w radiowozie, może wywołać dotkliwe sankcje, szczególnie dla kogoś takiego jak ja, kto bez samochodu nie istnieje… – napisał kierowca.

Czy jednak informacja o konferencji to żart, prawda czy może próba wykręcenia się od kary? To się pewnie niebawem okaże, ale warto przypomnieć, jak mistrz niegdyś próbował uniknąć kary za szybką jazdę. Rozpoczął nawet sądową batalię w tej sprawie, którą zresztą „wygrał”.

Hołowczyc stracił prawo jazdy. A kiedyś przekroczył prędkość o 71 km/h, ale uniknął kary

Sprawa dotyczyła wydarzenia z października 2013 roku. Wtedy to rajdowiec prowadził swojego pięknego Nissana GT-R, ale został zatrzymany przez nieoznakowany radiowóz na drodze S7. Według drogówki, celebryta przekroczył prędkość aż o 114 km/h. Hołowczyc jednak z wynikiem pomiaru po prostu się nie zgodził, mandatu też nie przyjął.

Sprawa zatem dotarła do sądu. Obrońcy Hołowczyca mieli takie argumenty, których nie powstydziłyby się gwiazdy programu „Uwaga pirtat”. Twierdzili na przykład, że pomiar był nieprawidłowy, a policjanci mieli złe intencje i powodowali zagrożenie na drodze. Absurdalne? Sprawa jednak długo się toczyła, lecz sąd w końcu uznał, że kierowca przekroczył prędkość, ale nie o 114 km/h, lecz o 71 km/h. Zasądzona grzywna w wysokości czterech tysięcy chyba nie powinna być problemem dla Hołowczyca.

Ten jednak postanowił walczyć dalej i wniósł apelację. I stały się rzeczy przedziwne.

Na złożonej apelacji nie było nie tylko podpisu adwokata, ale również samego Hołowczyca. Sąd zatem nie mógł po prostu jej rozpatrzyć i musiał wezwać obrońcę, by ten uzupełnił braki w dokumentach. W tym czasie jednak… sprawa uległa przedawnieniu. Sprytne? Sprytne. Chyba jednak straty wizerunkowe z powodu tego wszystkiego wyniosły dla Hołowczyca więcej, niż te cztery tysiące.

Można powiedzieć, że karma wróciła do kierowcy. Może też dobrze, że Hołowczyc jednak nie trafił na tę konferencję o bezpieczeństwie na drogach…