Katoflix to nie żart. „Katolicki Netflix” ma jednak niewiele wspólnego z oryginałem

Biznes Na wesoło Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (213)
Katoflix to nie żart. „Katolicki Netflix” ma jednak niewiele wspólnego z oryginałem

Serwisy streamingowe to prawdziwy hit ostatnich lat. Nic dziwnego, że właściwie każda korporacja medialna chce mieć teraz „swojego Netflixa”. Ale co ciekawe – do wyścigu stają też… polscy zakonnicy. Uda im się wykorzystać sukces świeckiego Netflixa? A może to początek „tożsamościowej” rewolucji w serwisach streamingowych?

Niedawno ruszył Katoflix – czyli platforma VOD, którą prowadzi Zgromadzenie Zakonne Salwatorianów. Jednak to wcale nie jest pierwszy „katolicki Netflix”. Od jakiegoś czasu działa też platforma Dominikanie.pl – również z filmikami religijnymi.

Oba serwisy się różnią, jednak żaden z nich nie działa jak Netflix. Choć szata graficzna mocno nawiązuje do znanego amerykańskiego serwisu. O ile Dominikanie.pl to po prostu serwis, w którym zgromadzone są filmiki z YouTube’a, to Katoflix faktycznie można uznać za serwis streamingowy.

Katolicki Netflix, ale bez abonamentu

Sukces Netflixa (tego świeckiego) w dużym stopniu opiera się na modelu abonamentowym. Czyli płacimy miesięczną stawkę – i oglądamy ile chcemy. Jednak Katoflix działa inaczej.

Za obejrzenie większości filmów trzeba jednorazowo zapłacić. Film „Diabeł. Opętanie przez złego” kosztuje 6 zł, ale już „Heidi” – 9 zł.

Są również promocje. Aby na przykład obejrzeć wywiad z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim „Jak czytać Biblię, aby spotkać Jezusa?”, wystarczy zapłacić 3 zł. Standardowa cena to 5 zł. Są też filmy darmowe – ale to tylko pojedyncze wyjątki.

Czy więc Katoflix ma szanse na sukces? Na pierwszy rzut oka można wątpić – oferta jest dość skromna, filmów jest stosunkowo mało. I raczej nie są to chrześcijańskie hity. Z drugiej strony – religia jest ciągle bardzo ważna dla wielu Polaków. A serwis może wygrywać właśnie tym, że jest „tożsamowościowy”. Jeśli zatem Zgromadzenie Zakonne Salwatorianów przyciągnie nieco użytkowników, to możemy się pewnie spodziewać innych „tożsamowościowych Netflixów”. Kto wie – może swoje „Netflixy” będą mieli przedstawiciele lewicy, nacjonaliści, feministki, weganie, fani Grety, ateiści… Może będą „Netflixy” branżowe – na przykład dla przedsiębiorców czy prawników?

Szczerze mówiąc, to nawet byśmy się ucieszyli z takiego obrotu rzeczy. Bo w tej chwili na rynku serwisów streamingowych dominuje jedna korporacja, podgryzana nieco przez inne korporacje. A taki monopol przecież żadnej branży nie może wyjść na dobre.