Wyniki nowego sondażu IPSOS w sprawie legalizacji aborcji do 12 tygodnia ciąży nie pozostawiają złudzeń. 62 proc. badanych Polaków chce takiego rozwiązania, przeciw jest jedynie 27 proc. Tymczasem dla posłów legalna aborcja to temat tabu, zwłaszcza przed wyborami. W końcu co pomyślą sobie księża proboszczowie? Nie, to nie ja to wymyśliłem. To sugestia marszałka Szymona Hołowni z prezydium Sejmu.
Wiem, że to szalony pomysł, ale może by tak politycy w końcu oddali Polkom to, co im zabrali trzydzieści lat temu?
Niestety chyba nikogo nie zdziwi stwierdzenie, że polscy politycy działają wbrew woli i interesom własnych wyborców. Doświadczamy tego smutnego faktu za każdym razem, kiedy przychodzi do wykręcania się naszych „przedstawicieli” z konieczności realizowania swoich przedwyborczych obietnic.
W niektórych przypadkach można im to wybaczyć, jak wtedy, gdy nowa władza rezygnuje z jakiegoś wybitnie szkodliwego pomysłu w rodzaju dotowanego przez państwo kredytu zero procent. Niestety szybko do niego wróciła. Są także sytuacje, gdy właściwie możemy machnąć na dany problem ręką. Tutaj dobrym przykładem jest zakaz handlu w niedzielę. Polacy rzeczywiście się do niego przyzwyczaili i w zasadzie trudno już mówić o praktycznym uzasadnieniu jego likwidacji. Trudno jednak mówić o jakiejkolwiek taryfie ulgowej, gdy mamy na myśli sprawę rozgrzewającą opinię publiczną do czerwoności od jakichś trzydziestu lat.
Tą sprawą jest niewątpliwie legalna aborcja w Polsce. Spór dotyczący prawa do przerwania ciąży ciągnie się w naszym kraju co najmniej od 1993 r., kiedy to środowiskom konserwatywnym udało się ograniczyć je do trzech znanych nam dobrze przesłanek: ciąży z czynu zabronionego, nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu oraz zagrożenia dla zdrowia lub życia kobiety. Od tego czasu toczy się walka o przesunięcie wahadła w którąś stronę. Często udział ma w tym Trybunał Konstytucyjny, jak w skandalicznym wyroku z 1997 r.
Zignorowanie przez ustawodawcę praw kobiet do decydowaniu o własnym ciele próbuje się sprzedać obywatelom jako „kompromis aborcyjny”. Trudno jednak mówić, by zaostrzenie przepisów aborcyjnych kiedykolwiek uzyskało aprobatę większości społeczeństwa. Najnowszy sondaż IPSOS-u podpowiada zaś, że mamy do czynienia ze zdecydowaną przewagą zwolenników liberalizacji prawa aborcyjnego.
Marszałek Szymon Hołownia ma pełną rację, że posłowie boją się swoich proboszczów i legalna aborcja teraz nie przejdzie
Mowa o wynikach badania przeprowadzonego dla TOK FM i OKO.press. Wynika z nich, że legalna aborcja do 12 tygodnia ciąży cieszy się poparciem 62 proc. respondentów. 41 proc. uważa, że to sprawa pilna, a 21 proc., że nie aż tak. Po przeciwnej stronie barykady mamy jedynie 27 proc. ankietowanych.
Nie sposób nie zauważyć, że badanie przeprowadzono w bardzo specyficznych warunkach. Mamy nowy rząd koalicji 15 października, który doszedł do władzy dzięki masowemu społecznemu sprzeciwowi wobec władzy Prawa i Sprawiedliwości, której jednym z symboli jest właśnie wysadzenie w powietrze wspomnianego „kompromisu aborcyjnego”. Co tymczasem robią politycy koalicji rządzącej? Okazuje się, że niewiele. Trudno jednak winić za taki stan rzeczy wszystkie jej składowe. Przeciwko woli własnych wyborców działa jedynie Trzecia Droga.
Wspomniany sondaż sugeruje, że aż 89 proc. wyborców tej formacji chce legalizacji aborcji do 12 tygodnia ciąży. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia zdecydował jednak, że o procedowaniu projektów aborcyjnych swoich koalicjantów nie ma mowy do wyborów samorządowych. Odbędą się one dopiero 11 kwietnia. To samo w sobie nie byłoby może aż tak bulwersujące, gdyby nie uzasadnienie takiego stanu rzeczy. Marszałek w trakcie posiedzenia prezydium Sejmu miał argumentować, że przed wyborami „posłowie będą bali się proboszczów”. Szymon Hołownia ma rzecz jasna rację i to właśnie jest istota problemu.
Legalna aborcja jest czymś, co politycy ręka w rękę z tzw. wybitnymi polskimi konstytucjonalistami odebrali przed laty Polkom na zlecenie Kościoła. Sytuację pogorszył PiS, który z jakiegoś niezrozumiałego powodu postanowił popełnić polityczne samobójstwo przy użyciu swojej wersji Trybunału Konstytucyjnego i trwale odebrać sobie jakieś 10 proc. poparcia. Kto by pomyślał, że łaszenie się do fanatyków będzie kiepskim pomysłem?
Nasi przedstawiciele nie chcą jednak naprawić swoich błędów, pomimo takiej możliwości. PiS nie chciał ograniczyć skutków własnego wybryku. Teraz Trzecia Droga staje okoniem. Dlaczego? Dlatego, że politycy są dużo bardziej rozedrgani ideologicznie od własnych wyborców.
Ogon nie może merdać psem, a posłowie muszą sobie przypomnieć, kogo mają reprezentować w Sejmie
Jeżeli spojrzeć na polskie społeczeństwo jako całość, można dostrzec pewne tendencje. Polacy nie boją się swoich proboszczów. Nie chodzi mi nawet o to, że ostatnie osiem lat przyniosło błyskawiczną laicyzację naszego kraju. Od dawna katolików dzielimy na „praktykujących” i „niepraktykujących”. Ci drudzy to bardzo interesujący przypadek. Mówimy o osobach deklarujących się jako wierzące, ale niespecjalnie chętne do partycypacji w obrzędach religijnych. Siłą rzeczy taka postawa kłóci się z kościelnymi nakazami i przykazaniami.
Można śmiało założyć, że duża część Polaków ma głęboko gdzieś to, co im nakazują duchowni, albo czego im zakazują. Widać to jasno we wszystkich badaniach, w których pyta się o stosunek do takich tematów, jak legalna aborcja, seks przedmałżeński, antykoncepcja, prawa osób nieheteroseksualnych, religia w szkole czy finansowanie Kościoła. Prawdę mówiąc, „niekatolicka” postawa w tych kwestiach nie ma nic wspólnego z wiarą jako taką.
Tak się składa, że to politycy w wymienionych wyżej sprawach zawsze bawią się w Rejtana i blokują pożądane zmiany społeczne. Dlaczego? Część z nich jest rzeczywiście dużo bardziej religijna niż przeciętny wyborca. Część zaś to bezduszni cynicy, którym chodzi jedynie o wkupienie się w łaskę duchownych. Rozpolitykowani biskupi i proboszczowie samym swoim istnieniem podpowiadają, że jest to inwestycja, która może się zwrócić. Uderzanie w politycznych i ideologicznych przeciwników w trakcie kazań wydaje się warte podlizywania się.
Owszem, legalna aborcja w obecnej sytuacji politycznej nie ma szans. Powodem jest prezydent Andrzej Duda, który należy do grupy osób ostentacyjnie religijnych. Teraz odkrył w sobie ginekologiczne zacięcie w przypadku antykoncepcji awaryjnej, sugerując zawetowanie ustawy umożliwiającej nabycie takich specyfików bez recepty od 15 roku życia. Nie zmienia to jednak faktu, że duża część klasy politycznej wciąż działa przeciwko własnym wyborcom w obronie interesów głośnej mniejszości. Ogon merda psem. Drodzy posłowie, jesteście naszymi przedstawicielami w Sejmie, a nie waszych księży proboszczów.