Uważajcie na kasy samoobsługowe w Biedronce – ostrzega czytelnik. Zrobią z was złodzieja!

Prawo Zakupy Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji
Uważajcie na kasy samoobsługowe w Biedronce – ostrzega czytelnik. Zrobią z was złodzieja!

Historię z morałem przesłał nam jeden z naszych czytelników. Obiecał zachowanie sieci Biedronka nagłośnić w mediach i słowa dotrzymał. 

Źródłem jego rozczarowania są kasy samoobsługowe w Biedronce, choć w redakcji wydaje nam się, że bardziej, to nawet sam system, w którym za błędy maszyny bezrefleksyjnie człowiek gotów zgotować człowiekowi piekło.

Historia rozpoczyna się w piątkowe popołudnie:

Było piątkowe popołudnie. Moja żona, matka karmiąca naszego dwumiesięcznego synka, wybrała się na zakupu do Biedronki w Warszawie przy ul. Kochanowskiego 45/47. Skorzystała, a jakże, z kasy samoobsługowej. Wśród zakupów znalazła się używka karmiących mam – czteropak piwa bezalkoholowego. Żona przytyka produkt do czytnika, czytnik robi „pip”, żona wkłada czteropak na wagę, która ma strzec Jeronimo Martins przez kradzieżą. Wszystko działa, wszystko ok, nie ma informacji o błędzie. O błędzie żonę informuje żonę dopiero ochroniarz, który wybiegł za nią ze sklepu po tym jak ona zdążyła nabić resztę produktów, zapłacić, spakować je i wyjść. Prosi o paragon, sprawdza go i stwierdza, że czytnik złapał pojedyncze piwo, a nie czteropak. „Luz” – myśli żona – „nabiją czteropak, zapłacę różnicę i tyle”.

Tutaj jednak historia naszego czytelnika zaczęła się komplikować:

Pan ochroniarz zaprasza ją jednak na zaplecze, kierowniczka sklepu wzywa policję. Żona tłumaczy, że to przecież błąd kasy. „To kradzież” – odpowiada szeryf portugalskiego sklepu, kompletnie ignorując jakiekolwiek argumenty. Wtedy wkraczam ja, wezwany telefonicznie przez żonę, przybywam z ośmiotygodniowym synkiem na rękach (trudno zorganizować opiekę nad dzieckiem w tak krótkim terminie). Dowiaduję się co się dzieje i również tłumaczę obsłudze sklepu, że to pomyłka i że to ich sprzęt jest tu winny. Kierowniczka pozostaje nieustępliwa, tłumaczy, że żona odeszła od kasy z towarem, za który nie zapłaciła. Na nic tłumaczenia, że TO ICH SPRZĘT NIE ZADZIAŁAŁ. Przecież waga powinna wskazać błąd. Żona postawiła na niej towar czterokrotnie lżejszy niż ten nabity na kasę. Spędzamy w sumie 45 minut w zimnym zapleczu sklepu z niespełna dwumiesięcznym dzieckiem. Wierna procedurom kierowniczka decyduje się odwołać policję dopiero na moją zapowiedź, że o skandalicznym zachowaniu obsługi opowiem mediom (przyznajcie, jestem słowny).

W ocenie naszej redakcji kierowniczka Biedronki nieco zbyt późno zreflektowała się w swoim stanowisku, a historia, którą opowiedział czytelnik zjeżyła nam redakcyjne włosy na głowach. Jego małżonka stała się ofiarą jednego z większych koszmarów konsumenckich, czyli została zatrzymana za kradzież, której nawet nie dokonała. Winny był przecież błąd kasy samoobosługowej Biedronki, a nawet dwa kolejno potwierdzające się błędy. Po pierwsze – błędne odczytanie kodu kreskowego. Po drugie – błędne odczytanie wagi produktu, a przecież waga mogła zweryfikować błąd już na etapie dokonywania zakupu. Trudno jest oczekiwać od klientów, by własnoręcznie kilkukrotnie weryfikowali ceny każdego z produktów. Zaskakujące jest tylko to, w jaki sposób ochroniarz zorientował się o całej sytuacji.

Sądy w przeszłości odnosiły się do sytuacji, w których klient został bezpodstawnie zatrzymany przez ochronę sklepu (np. sygn. akt V ACa 207/13), przyznając takiemu upokorzonemu klientowi prawo do zadośćuczynienia. Niewątpliwie jednak Biedronka powinna też porozmawiać ze swoimi pracownikami, którzy nie udźwignęli cywilizacyjnie ciężaru tej sytuacji.