Biedronka ostatnio zaczęła się bawić w lekko irytujące praktyki. Żabka niby też to robi, ale jednak w Biedronce dotknęło mnie to jakby bardziej. Chodzi o sposób prezentacji cen.
Sklepy spożywcze od paru lat starają się namawiać nas na zakupy hurtowe. To ciekawy trend, który mówi „kup 2/3 sztuki danego produktu, a będzie taniej”. No cóż – nie ukrywam, że jako osoba przywiązująca uwagę do finansów osobistych, chętnie korzystam z tego typu „promocji”. Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, to tego typu praktyki spopularyzowała Żabka, a od niedawna idą tym tropem większe markety.
W przypadku Żabki nigdy mnie to nie uderzyło, nie skłoniło do refleksji (być może niesłusznie), natomiast Biedronka od jakiegoś czasu ewidentnie przesadza, co dało z kolei do myślenia. Pamiętajmy też, że jest to sieć, z której chętnie korzystają osoby starsze, mniej biegłe w świecie technologii, z gorszym wzrokiem. Tymczasem popularny market lubi sobie poinformować o promocyjnej cenie np. 5,50 zł i dopiero relatywnie niewielkim drukiem dopisać, że cena promocyjna dotyczy zakupu 4 sztuk produktu, a w przeciwnym wypadku jest to 7 złotych za sztukę. Nie sugerujcie się zdjęciem do artykułu, bo to akurat duży kartonik, gdzie informacja jest względnie widoczna (choć nadal nie jestem pewien czy tak powinno to wyglądać).
Przecież Biedronka powinna prezentować to zupełnie inaczej
Można na przykład dać dużą cenę typu 7 złotych, a obok dać dopisek, że przy zakupie 4 sztuk towaru cena jednostkowa wynosi 5,50 zł. Albo, honorując zasady brutalnego marketingu, oznaczenie ceny powinno wyglądać tradycyjnie – 7 złotych, ale obok można przykleić wielką naklejkę reklamową, która komunikuje promocję. Tymczasem dostajemy w mojej ocenie wprowadzanie w błąd w postaci ceny promocyjnej z gwiazdką, a gwiazdka jest o wiele poniżej możliwości percepcyjnych zwykłego konsumenta lub niedowidzącego emeryta.
Po raz pierwszy na takie praktyki oburzyłem się kupując jakieś owoce podpisane wielkim „8 zł za kilogram”, gdzie w ogóle gdzieś tam, zupełnie na uboczu ceny, obok takich pierdółek jak kraj pochodzenia itd., mikroskopijnym drukiem było dopisane, że to cena po rabacie 50 proc., który obowiązuje tylko z aplikacją Moja Biedronka. Aż żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia, bo to już była totalna przesada (ale chyba ktoś wyciągnął wnioski z klientów oburzonych przy kasach, bo później aż tak karygodnych praktyk nie widziałem).
Moim zdaniem to są działania wątpliwe moralnie i chyba sprzeczne z prawem
Rozporządzenie w sprawie uwidaczniania cen towarów i usług mówi na przykład, że:
Cenę uwidacznia się w miejscu ogólnodostępnym i dobrze widocznym dla konsumentów, na danym towarze, bezpośrednio przy towarze lub w bliskości towaru, którego dotyczy.
Może się utarło trochę jak z tą moją Żabką, że praktyka mi spowszedniała i sklepy spożywcze w pogoni za promocjami publikują sobie 5 różnych cen towaru, a dopiero po wnikliwej analizie dowiadujemy się ile przyjdzie nam zapłacić za jedną sztukę. Wydaje mi się jednak, że takie praktyki powinny być zastanawiające zarówno dla Inspekcji Handlowej, jak i przede wszystkim UOKiK-u.
Nie twierdzę, że powinny za tym wszystkim płynąć jakieś surowe kary dla przedsiębiorców. Bo mamy w Polsce taki zwyczaj, że urząd jest od karania, a nie od pomocy obywatelom czy rozwiązywaniu problemów. Wydaje mi się jednak, że analiza przepisów polskiego prawa, które dotyczą ekspozycji cen, pokaże ekspertom urzędów, że szalona pogoń za promocją sprowadziła Żabkę i Biedronkę na granicę absurdu.
- Czytaj też: Kasy samoobsługowe w Biedronce są źle zorganizowane, a już najbardziej szkoda mi pracowników Biedronki
W mojej ocenie wystarczyłby jakiś pakiet solidnych rekomendacji co do ekspozycji cen przy zakupach grupowych. Jeśli sklepy się nie podporządkują – wtedy można myśleć o karach.