Miałeś odłożoną jakąś sumę pieniędzy, które chciałeś pomnożyć? Jeśli wybrałeś lokatę bankową, to całkiem możliwe, że straciłeś. Nie chodzi o kwoty odsetek, ale o realną wartość pieniądza. Opłacalność lokat od 2016 roku praktycznie nie istniała. Mało tego, przez cały ten okres oszczędności inwestora mogły stracić nawet 25 proc. wartości. Wszystko przez inflację oraz podatek Belki.
Wysoka inflacja i niskie stopy procentowe sprawiają, że w praktyce na lokatach się po prostu traci trochę mniej
Kryzys inflacyjny zmusił Polaków do błyskawicznego przyswojenia podstawowej wiedzy na temat finansów. Do tego wywrócił dotychczasowy sposób myślenia o oszczędzaniu do góry nogami. Kiedyś drobni inwestorzy, których nie było stać na zakup mieszkania, zazwyczaj wybierali lokaty bankowe. Problem w tym, że połączenie niskiego oprocentowania depozytów z wysoką inflacją sprawiło, że ten sposób oszczędzania w oczywisty sposób przestał się opłacać. Pieniądze po prostu traciły na wartości zbyt szybko.
Premier Mateusz Morawiecki zupełnym przypadkiem sprawił, że obywatele dowiedzieli się o istnieniu obligacji indeksowanych inflacją. Równocześnie władza kontynuowała tradycję poprzednich rządów w postaci utrzymywaniu podatku Belki bez żadnej formy kwoty wolnej. Niezależnie od wysokości inflacji państwo zabierało Polakom próbującym ratować swoje oszczędności nawet 19 proc. wypracowanych odsetek. Brzmi kiepsko? Spokojnie, tak naprawdę było jeszcze gorzej. Opłacalność lokat praktycznie nie istnieje w Polsce od 2016 roku, a perspektywy na przyszłość nie są przesadnie optymistyczne.
Takie wnioski płyną z analizy przedstawionej przez Bartosza Turka, głównego analityka HREIT.
Prawie 25 proc. – tyle realnie stracił ktoś, kto konsekwentnie od 2016 roku trzymał swoje oszczędności na przeciętnej lokacie. Aż o tyle inflacja zmniejszyła siłę nabywczą oszczędności i to pomimo dopisywania do nich odsetek przez bank. Jeśli wierzyć prognozom, to trwający 7 lat okres, w którym lokaty nie chroniły przed rosnącymi cenami, może niedługo mieć swój kres lub przynajmniej krótką pauzę. Problem w tym, że na spektakularne zyski też nie ma co liczyć.
Turek przyznaje, że spadek dynamiki inflacji w połączeniu z przerwą w obniżaniu stóp procentowych może oznaczać, że już niedługo opłacalność lokat powróci. Czy raczej: depozyty bankowe będą w stanie przynajmniej uchronić zgromadzone środki przed spadkiem wartości wynikającym z inflacji.
Chcącym zachować swój stan posiadania w bezpieczny sposób w dalszym ciągu polecam obligacje indeksowane inflacją
Nie oznacza to wcale, że mamy jakieś większe powody do świętowania. Przede wszystkim dane za październik 2023 r. sugerują, że wciąż mamy do czynienia z 1,3 proc. straty kończących się wtedy typowych lokat.
Jeśli bowiem ktoś rok wcześniej (w październiku 2022 roku) założył przeciętną roczną lokatę, to otrzymywał od banku obietnice naliczenia odsetek w wysokości 6,43 proc. W praktyce oznacza to, że roczna lokata założona na 10 tysięcy złotych, dała niecałe 521 złotych odsetek (643 złotych minus 19 proc. podatku). Inflacja spowodowała jednak, że za nasze oszczędności mogliśmy kupić tyle co za niecałe 9870 zł w dniu zakładania lokaty. To właśnie oznacza 1,3 proc. realnej straty.
Kolejny problem jest taki, że prognozy na przyszły rok sugerują naprawdę znikomą opłacalność lokat.
Przeciętne roczne lokaty zakładane na początku 2023 roku były bowiem oprocentowane na prawie 6,4 proc. Z projekcji inflacji przygotowanej przez analityków NBP wynika za to, że początek 2024 roku będziemy witać inflacją na poziomie 5 proc. To znaczy, że nawet po zapłaceniu tzw. podatku Belki może się okazać, że przeciętna roczna lokata uchroni nasze pieniądze przed destrukcyjnym działaniem inflacji. Mamy nawet szansę na trochę ponad promil (0,14 proc.) realnego zysku.
Lepsze to niż nic, zachowanie dzięki lokacie stanu posiadania już samo w sobie będzie pewnym przełomem. Warto przypomnieć, że równocześnie obligacje indeksowane inflacją gwarantują przynajmniej 1 proc. zysku. Wciąż pozostają obiektywnie lepszym sposobem na ochronę naszych oszczędności przed utratą wartości. Jedyną przewagą lokat jest krótszy termin ich obowiązywania, który oferuje drobnym inwestorom większą elastyczność.
Opłacalność lokat wzrosłaby, gdyby nowy rząd zrobił wreszcie porządek ze znienawidzonym podatkiem Belki
Czy w ogóle istnieje szansa na poprawę sytuacji? Bartosz Turek wskazuje dwa kluczowe czynniki, które raczej nie będą dla nikogo zaskoczeniem. Mowa o poziomie inflacji oraz poziomie stóp procentowych.
Aby tak się faktycznie stało potrzebne są dwie rzeczy. Po pierwsze zgodnie z prognozami NBP dynamika inflacji powinna nam systematycznie spadać. Ponadto Rada Polityki Pieniężnej musi oszczędnie gospodarować obniżkami stóp procentowych. Tylko w takim przypadku tempo, w którym banki obniżają oprocentowanie lokat, będzie na tyle powolne, że oszczędzający będą mieli szanse ratować się przed destrukcyjnym działaniem inflacji za pomocą bankowych depozytów.
Ja dodałbym do listy jeszcze jeden element, który mógłby przynajmniej nieco poprawić opłacalność lokat, a który po raz pierwszy od bardzo dawna wydaje się do osiągnięcia. Mowa oczywiście o poważnych zmianach w podatku Belki. Naprawdę nie ma powodu, by podatek od zysków kapitałowych obejmował także drobnych ciułaczy. Danina ta wymaga jakiejś formy kwoty wolnej albo zwolnień przedmiotowych obejmujących najbardziej typowe instrumenty o charakterze oszczędnościowym. To w końcu 19 proc. odsetek, które banki powinny przekazywać posiadaczowi depozytu, a nie fiskusowi.
Szansa na likwidację podatku Belki w obecnym kształcie jak najbardziej jest. Przypomnijmy: Koalicja Obywatelska wśród swoich 100 konkretów ma także de facto wprowadzenie do tej daniny kwoty wolnej. PSL i Polska 2050 są jeszcze bardziej radykalne, bo postulują całkowitą likwidację podatku. Przeciwna zmianom wydaje się tylko Lewica.