Podwyżki dla posłów i ministrów to drażliwy temat. Polacy wcale nie chcą, by ich „reprezentanci” zarabiali przyzwoicie. Dlatego przepchnięcie stosownej ustawy przez Sejm i Senat oznaczałoby poważne ryzyko spadków notowań poszczególnych partii. Jest jednak nadzieja w postaci prezydenckiego rozporządzenia określającego wysokość wynagrodzeń najważniejszych urzędników w państwie.
Dla polityków temat zarobków najważniejszych osób w państwie jest bardzo niewygodny – Polacy nie lubią, jeśli władza zarabia godziwie
Trudno jest być posłem w Polsce, ministrem – wcale nie jest łatwiej. Zarobki posłów są niskie bo Jarosław Kaczyński uparł się, że „ma być skromniej”, bo była premier Beata Szydło nie potrafiła trzymać języka za zębami. Parlamentarzyści z pewnością długo zapamiętają słowa o tym, jak to ministrom „te pieniądze się po prostu należały”. Rząd nabroił, posłom pokazowo obcięto uposażenia. Czego tu nie rozumieć?
Nie każdy poseł może liczyć na synekury w spółkach Skarbu Państwa i rozmaitych agencjach, urzędach, czy nawet ministerstwach. Te rozdziela partia, a jej łaska na pstrym koniu jeździ. Dlatego nikogo nie powinno zdziwić, że podwyżki dla posłów i ministrów to dyżurny temat ostatnich kilku lat. Najważniejsi urzędnicy w państwie uważają, że zarabiają za mało. Właściwie to nawet mają w tym względzie rację. I to zupełnie niezależnie od oceny ich działalności zawodowej. Państwo jednak powinno płacić najważniejszym urzędnikom kwoty adekwatne do odpowiedzialności, z jaką wiąże się piastowanie danej funkcji. Synekur w ogóle nie ma co brać pod uwagę, bo ich po prostu nie powinno być w ogóle.
Na nieszczęście dla polityków, Polacy bardzo nie lubią płacić urzędnikom – nawet tym ważnym – jakiekolwiek pieniądze. Nie wspominając nawet o rozsądnym, czy adekwatnym uposażeniu. Dlatego przepchnięcie podwyżek przez Sejm jest mało realne. Ostatnim razem Senat odrzucił podwyżki wynagrodzeń zaproponowane przez polityków partii rządzącej.
Żadna partia polityczna nie chce się podłożyć wyborcom. Rządzący może i nawet by chcieli, ale dla opozycji każde układanie się z PiS wbrew woli swojego elektoratu to sondażowy pocałunek śmierci. W tej sytuacji, jak podaje Fakt, ratunku upatrują w prezydencie.
Wiele wskazuje na to, że prezydent rzeczywiście załatwi podwyżki dla posłów i ministrów. I bardzo dobrze
Andrzej Duda podwyżki dla posłów i ministrów mógłby załatwić właściwie od ręki. Szczegółowe zasady wynagradzania najważniejszych urzędników państwowych w Polsce określa prezydenckie rozporządzenie. W przypadku ministrów i podsekretarzy stanu, czyli wiceministrów, chodzi o znajdujący się we właściwej tabelce mnożnik. Wysokość pensji dygnitarzy ustala się mnożąc ustawową go z ustalaną ustawowo kwotę bazową. Wyższy mnożnik to wyższa pensja. Ta składa się z wynagrodzenia zasadniczego i dodatku funkcyjnego.
Uposażenie poselskie ustala się jeszcze prościej. Po prostu bierze się z rozporządzenia pensję przynależną wiceministrom i w zasadzie gotowe. Także tutaj im wyższy jest mnożnik w tabelce, tym więcej zarabiają posłowie i senatorowie. Warto wspomnieć, że to samo rozporządzenie jest kluczowe dla ustalania wynagrodzeń innych najważniejszych urzędników w państwie. Na przykład marszałków i wicemarszałków Sejmu i Senatu, prezesów NIK i NBP, czy Rzecznika Praw Dziecka.
Prezydent RP może to konkretne rozporządzenie zmienić samodzielnie. Ustawa, w oparciu o którą je wydano, pozostawia mu bardzo szerokie pole do popisu. Sam Andrzej Duda właściwie nie musi się już przejmować tym, czy jego ewentualna decyzja będzie popularna. W końcu istnieje limit dwóch prezydenckich kadencji.
Fakt twierdzi, że podwyżki dla posłów i ministrów to sprawa właściwie już dogadana. Prezydent Andrzej Duda ma wydać nowe rozporządzenie niebawem. Dygnitarzy zaś czekają podwyżki średnio o jedną trzecią. Rządzący będą się zarzekać, że oni nie mają z tym absolutnie nic wspólnego, że przecież prezydent jest samodzielny w wykonywaniu swoich prerogatyw, nikt go o to nie prosił, ani nie namawiał.
Smutne jest to, że niskie ministerialne pensie i poselskie uposażenia to naprawdę poważny problem. Tymczasem by go rozwiązać, władza musi uciekać się do legislacyjnych sztuczek. Naszym politykom można zarzucić całą litanię rozmaitych przewinień. Nie zmienia to jednak faktu, że „tanie państwo” najczęściej oznacza po prostu państwo dziadowskie.